Ten nowy Blade Runner

Piszę do Was świeżo po obejrzeniu najważniejszego filmu tego roku – i nie ma tu co dywagować, Blade Runner (Łowca Androidów 1982) stawiany jest na równi z 2001: Odyseja Kosmiczna Stanleya Kubricka, zatem jego kontynuacja to coś istotnego, nie tylko dla fanów kina science-fiction.

Może to pierwsze zdanie wyszło nieco zbyt mentorsko? A chciałabym z całego serca Wam ten film polecić głównie dlatego, że to dobre klasyczne kino science-fiction, po którym wychodzisz z przyjaciółmi na kawę i przez kilka godzin omawiacie wszystkie niejasności i zagadki. Nie zamierzam stawać siebie w pozycji alfy i omegi i odkrywać przed Wami rzeczy, o których się Scottowi i Denisowi Villeneuve nie śniło. I których pewnie w filmie nie ma.

Ale jednak napiszę o tym, czego brakuje.

Taka lokacja. Wysypisko. Rdza, kurz i śmierci.

Gdzie jesteś, Internecie?

Od wydarzeń pierwszej części minęło 30 lat, jednak poziom technologiczny nie podniósł się za bardzo, głównie za sprawą Zaciemnienia, czyli silnego wybuchu na Słońcu, który skopał calutką technologię. Jeśli cokolwiek zostało zapisane cyfrowo, z dużym prawdopodobieństwem nie ma po tym śladu.

Ale nie chodzi tylko o kolaps technologiczny. Wielu by kusiło, by w kolejnej części filmu wprowadzić nowinki technologiczne, które współczesnemu człowiekowi wydają się oczywiste.

A jednak Internet nie został ani razu wymieniony z nazwy – przez co cały wątek z SI oraz nośników danych jest nie na czasie. Ekrany komputerów są prymitywne, mało kolorowe – wyglądają, jakby miały zainstalowaną jakąś niebieską wersję DOS-a. Mój monitor sprawuje się lepiej. Przez zachowanie wierności założeniom filmu sprzed 35 lat, Blade Runner przestał być filmem futurystycznym, a jest raczej post apokalipsą. Zachowano świat cyberpunka lat 80tych. Można w nim zauważyć reklamy produktów z ZSRR – w fabularnym (RPG-owym) Cyberpunku 2020 alternatywna wersja historii też nie zakładała rozpadu Związku Radzieckiego.

Ale czy to źle? Mnie ta wizja kupiła, poza tym ujął mnie taki sposób pochylenia się nad kultowym tytułem. Blade Runner 2049 nie został na siłę unowocześniony. Nie ma bowiem sensu instalować automatycznej skrzyni biegów w zabytkowym pięknym Cadillacu V-16 z 1930 roku.

Brzydkie lata 50-te XXI wieku

Estetyka Blade Runnera to jedna z rzeczy, które uczyniło z niego wielkie kino. Nie tylko frapujące pytania filozoficzne wywarły na ludziach wrażenie (poza tym ile osób idzie na film mając nadzieję na obcowanie z filozofią? Szczerze?), ale właśnie mocno cyberpunkowe, mroczne, zepsute Los Angeles, wiecznie w mroku i wiecznie skąpane w strugach deszczu. „Klimat jak z Blade Runnera” to frazes, który często słyszałam.

Niektóre reklamy w Warszawie już osiągają podobne rozmiary

W najnowszym filmie nie było inaczej. Podczas seansu pomyślałam z dziką satysfakcją, że w 2049 roku mają gorszą pogodę niż obecnie w Polsce ;-).

Nie ma więc chromu, stali i czystych samochodów.

Kolorowy świat wyśniony

Najbarwniejsze w filmie jest to, co nierzeczywiste i nieludzkie… Neony, hologramy, a zwłaszcza przeurocza SI, Joi. Wirtualna projekcja jej plastycznej, żywej twarzy oraz pełne współczucia oczy są urzeczywistnieniem tęsknoty ludzkości za dawnym czystym, pięknym światem. Ludzie stworzyli dziewczynę, która jest zawsze taka, jak sobie tego życzy użytkownik. A najczęściej po prostu ma być miła, śliczna i rozumiejąca. W gruncie rzeczy, nie jest wcale taka nierealna. Ale w 2049 roku najwyraźniej nie ma już takich osób, dlatego pozostaje korzystać z hologramów.

Replikant i jego SI.

Tak więc nie ma w tym filmie płomiennego romansu między dwoma zbłąkanymi duszami, których miłość jest jak pochodnia, czy tam latarnia w morzu beznadziei… eh, no po prostu nie ma. Wątek romantyczny jest przez to wyjątkowy, a przez swoją „sztuczność” – w końcu dotyczy replikanta i SI – jest bardzo smutny. „Sztuczność” celowo ujęłam w cudzysłów, bo przez cały film zadawane jest pytanie: co czyni Cię człowiekiem? To, w jaki sposób powstałeś? To, czy w ogóle masz ciało? Umiejętność odczuwania emocji, kłamania, a może bezinteresownego poświęcenia?

W całym wątku Joi przewija się też zagadka – na ile jej troska o K wynika z przywiązania, a na ile z takich a nie innych algorytmów zachowania. Czyli kocha, czy tylko mówi, że kocha, tak jak Windows mówi mi „Dzień dobry”? Do końca pozostaje to niewyjaśnione, aczkolwiek pole do dyskusji jest szerokie.

Czuć w tym Fallouta.

Co gra w duszy replikanta?

Muzykę tworzył Hans Zimmer – w życiu bym nie powiedziała, jest tak różna od Gladiatora czy Interstellara. Przede wszystkim, jest mocno elektroniczna. W paru momentach czułam delikatny wpływ Daft Punk z Tronu: Dziedzictwo (swoją drogą, muzyka była najlepszą rzeczą w filmie z 2010 roku). Myślę, że Vangelis mógłby przybić z Zimmerem piątkę. I myślę, że zasługuje na nagrodę. Ja na pewno kupię sobie OST.

A czego w niej nie ma? Rzewnych i podniosłych nut. Mam wrażenie, że muzyka w ogóle nie odzwierciedla tego, co czują postacie. Dotyczy tylko miasta, a maluczkich ignoruje, jakby w ogóle nie byli istotni. Bo też nie są. To przecież cyberpunk. Liczą się korporacje i ich interesy, a zwykli ludzie/replikanci są istotni o tyle, o ile wykonują swoje zadanie. A potem – na złom. Nie żal nikogo, w końcu panuje przeludnienie, a replikantów są miliony.

Wiecie już, czego w filmie nie ma.

A jest w nim wszystko to, czego oczekuję po dobrym kinie science-fiction.

Klimat.

Niebanalne rozterki.

Słodko-gorzkie zakończenie.

Ciekawi bohaterowie – Ryan Gossling, którego minimalizm jest odległy od paraliżu mięśni twarzowych, na który cierpi Keanu Reeves, wypada mistrzowsko. Agent K, zwany przez niektórych Joe, to replikant, który daje się porwać najgłębszemu marzeniu każdego replikanta… ale tego dowiecie się już w filmie.

Na który naprawdę warto pójść.

10 komentarzy

  1. Asia, dzięki za naprawde intersującą recenzję! Chetnie podyskutuje, jak zobacze film (może już jutro), na razie, po przeczytaniu tego wpisu, mam smaka na ten film! A dziś wieczorem przypomnę sobie „Łowcę”, ktorego nie widzialam od lat.

  2. Po dzięki za wpis, bardzo mnie „podhaipowałaś”. Może za kilka streamów, jak już wszyscy obejrzą, podyskutujemy o nim trochę?

  3. Ostatnio mnie kumpel zapraszał na film ale po trailerze byłem na nie. Twoja recenzja zmieniła moje zdanie ale nasuwa mi się jedno pytanie. Czy warto isć na ten film nie widząc wcześniejszego ?

    • To jest trudne pytanie, bo Blade Runnera znam od dziecka i co jakiś czas do niego wracałam. Myślę, że warto, byś wcześniej obejrzał film z 1982 roku. I nie obawiaj się – nie poczujesz niesmaku na widok prymitywnych efektów graficznych ani niczego w tym stylu. Film broni się tak samo dobrze, jak pierwszy Obcy.

      To jednak nie jest tak, że bez znajomości pierwszej części pogubisz się w fabule drugiej. Film wcale nie jest aż tak skomplikowany. Ale utracisz frajdę ze znajdowania smaczków i nawiązań. Poza tym jest jeszcze jeden argumetn: mój Drogi, toż Blade Runner to klasyka, nie wypada nie obejrzeć 😉

      Swoją drogą, trailery Blade Runner 2049 miał po prostu kiepskie.

  4. Bardzo, bardzo chcę go obejrzeć. Jestem fanką „starego” Blade Runnera i, jak pewnie większość jego miłośników, obawiałam się kiszki. Tymczasem zbiera pochwały, a i z tego, co zdążyłam już zobaczyć, mocno zachęca mnie wizualnie (i nie chodzi mi o Goslinga, a o te cudne kolory i światła).

  5. Koniecznie musze ten film zobaczyc, lubie takie klimaty, a juz muzyke Hansa Zimmera uwielbiam, nawet w wydaniu elektronicznym 🙂

    • Zachęcam, bo klimat ma wyjątkowy. Właściwie, złośliwcy mogliby stwierdzić, że Blade Runner składa się tylko z klimatu… ale cóż, czasami oglądamy film tylko po co, by się w nim zatracić, a nie by poczuć się jak na wizualnym roller coasterze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *