Tarkin – Żelazna Pięść Imperium. Lata młodzieńcze, dorosłość, okres chwały.

Czyli recenzja książki „Tarkin” Jamesa Luceno

Wydawnictwo Uroboros dało nam książkę, która nie jest łatwa w odbiorze. Przede wszystkim, abstrahując od osobniczych sympatii, traktuje ona jednak o postaci mało porywającej, w tym znaczeniu, że nie jest to np. Han Solo, który ma przygód więcej niż klepek. Wilhuff Tarkin nie rozbija się pod mało znanych planetach Zewnętrznych Rubieży, nie wyzywa na pojedynek bossów lokalnych gangów. Nie odkrywa nowej cywilizacji ani nie poszukuje zapomnianych datacronów.

I powiem Wam coś – bardzo dobrze. Zostawmy zabawy chłopcom, a poważną politykę prawdziwym mężczyznom.

Tarkin dorastał na planecie Eriadu, w ekstremalnie ciężkich warunkach. W odróżnieniu jednak od Anakina, który urodził się w biednej rodzinie niewolników na Tatooine, ród Tarkina należała do najbogatszych na planecie. W tradycji Tarkinów leżało jednak, by każdy dorastający mężczyzna z rodu na kilka lat trafił do Żerowiska, płaskowyżu pełnego niebezpiecznych stworzeń i dzikiej przyrody. Pod opieką stryja Jovy, młody Wilhuff uczył się, jak przeżyć w głuszy oraz jak polować przy użyciu minimalnej ilości narzędzi. Jak powtarzał Jova „kości wielu Tarkinów zalegają na Żerowisku”.

Są to bardzo ciekawe fragmenty książki i żałowałam, że nie ma ich więcej. Doskonale pokazują one, czym przesiąkł młody Tarkin – przekonaniem, że brutalna siła jest ważna, ale istotniejszy jest strach i spryt – ponieważ zawsze znajdzie się ktoś silniejszy. Natomiast strach działa na wszystkich. Prosto z Żerowiska Wilhuff trafił do Akademii, w której powoli zaczął zdobywać uznanie swymi umiejętnościami przywódczymi.

Bardzo ciekawie ukazana jest relacja między Tarkinem i Vaderem. I podoba mi się w niej paradoksalnie to, czego nie dostałam, a czego podświadomie oczekiwałam po książce Luceno, a mianowicie – że się zakumplują i będą razem świetnie bawić. No nie, to nie ta liga. Panowie są mentalnie jakby poza ludzkim gatunkiem – zobaczcie, że celowo piszę „poza”, a nie „ponad”. Dla nich jakieś pogaduchy przy piwie w ogóle nie wchodzą w grę. Może być to jednak powód, dla którego młodszym czytelnikom książka ta zda się wręcz nudnawa. Nie ma słownych potyczek między Mrocznym Lordem i Wielkim Moffem. Ano nie ma, ponieważ obaj wiedzą, ile wart jest ten drugi i fakt, że muszą razem działać, obu jest nie na rękę. Tarkin dogląda właśnie budowy Gwiazdy Śmierci, a Vader ma swoje własne zadania nie cierpiące zwłoki.

Peter Wilton Cushing jako Tarkin w Nowej Nadziei

Początek jest dość spokojny i akcja toczy się wolnym tempem. Obawiałam się wręcz, że książka zbudowana będzie na schemacie – 1. problem, z którym nikt nie daje sobie rady, 2. bohater nagle przypomina sobie jedną z lekcji z przeszłości albo przeżywa inne olśnienie oraz 3. wszyscy biją pokłony przed geniuszem głównego bohatera. Na tej zasadzie zbudowane były Honory Harringtony (dlatego po poznaniu tej zasady warsztatu Webera odpadłam) oraz czasami w tę stronę idzie Card w sadze o Tropicielu. Na szczęście James Luceno uniknął pokusy zbudowania książki w taki „zadaniowy” sposób. Co więcej – Tarkin popełnia błędy.

Gdzie jest Imperium, musi pojawić się i Rebelia. Nudzi mnie już, że za każdym razem autorzy książek czy scenariuszy muszą bawić się w tłumaczenie motywów rebeliantów, jakby czytelnik nie widział, że Imperium jest tworem ociekającym złem… Na dodatek zwykle robione jest to w sposób naiwny i mało przekonujący, jak zwykle pełno frazesów i modnych, wyświechtanych haseł.

Wielki Moff w Rebeliantach

Po stronie Rebelii stają złodzieje ekskluzywnego statku Tarkina – Ciernia. Należy do nich typowa zbieranina przedstawicieli różnych ras i różnych specjalizacji. Ich dowódca, Teller, nie boi się pobrudzić sobie rąk, byleby tylko dopiec Imperium. Na uwagę zasługuje to, że niektórzy członkowie jego drużyny mają wątpliwości co do ich misji. Tymczasem dla czytelnika ani motywacyjna gadka Tellera, ani późniejsze postępowanie nie są zbyt przekonujące. Jak dla mnie najlepszym „brudnym” Rebeliantem, który niejedno miał na sumieniu, ale jego siła napędowa była czymś bardzo autentycznym, był Cassian Andor z Łotra 1. Teller po prostu mnie nie przekonuje.

I o wiele bardziej wolałabym, by przeciwnikami Tarkina i Vadera w tej książce byli jacyś arcyłotrowie. Może jakiś Hutt? Niech paskudne zagrywki zderzą się z Żelazną Pięścią Imperium, jak zwano Wilhuffa. W książce nie zabrakło oczywiście demonstracji siły, ale jak dla mnie to trochę za mało.

Tarkin w Łotrze 1

Bardzo się cieszę, że Luceno uniknął pokusy wybielenia Tarkina, albo zrobienia z niego sympatycznego gościa. Wilhuf nie rzuca żarcikami, nie zakochuje w pani kapitan ani nie ma napadów fobii, będących flashbackiem z traumatycznego dzieciństwa. Nie, on jest twardy, oschły, pragmatyczny i opanowany. Bo taki został wychowany i taki był przez całe życie. Już się bałam, że będzie jak niektórzy łotrowie z Batmana, którzy zawsze gdzieś tam w środku płaczą i kulą się jak mokry kotek. Kotki to Tarkin zjada na śniadanie, a łez nie wylewa, bo po co miałby bez sensu się odwadniać?

Jakie są plusy tej książki? Przekonujący jako moff Tarkin, ciekawy Vader, dobra, wyważona relacja między nimi, świetnie ukazana geneza postaci Wielkiego Moffa oraz jego droga do tego zaszczytnego tytułu. Na uwagę zasługują też krótkie fragmenty poświęcone Palpatine’owi, czyli Darth Sidiousowi – i, co znowu warto wspomnieć, nie są one przesycone Mrokiem.

Książka Luceno jest dojrzalsza od większości osadzonych w tym uniwersum. I jest jednak dość hermetyczna. Absolutnie nie polecałabym jej osobie, które z Gwiezdnymi Wojnami dopiero zaczęła przygodę. Trzeba jednak trochę otrzaskać się z nazwami, miejscami i historią, przynajmniej z filmów, by móc czerpać z lektury przyjemność. Ja oceniam ją na pewno wysoko.

Jeden komentarz

  1. Myślę, że to może być ciekawe rozwinięcie tego, co już wiem o uniwersum. Sam Tarkin nie zapadł mi w pamięci, może dlatego, że zanim się go dobrze poznało to szybko odszedł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *