A poza tym szalony, nieokiełznany, miejscami też piękny. No ale mówię o samym filmie, o jego warstwie wizualnej. Najlepiej wyrazi to fragment recenzji na filmwebie – „film pełen jest francuskiego barokowego szyku”. Prawdą jest, że wyobraźni Bessona mogłoby starczyć na 10 filmów.
Jednak już drugi epitet obecny w tytule odnosi się do głównego bohatera.
Ale po kolei.
„Valerian i Miasto Tysiąca Planet” opowiada przygódę agenta Valeriana i jego partnerki Laureliny. Tytułowe miasto to tak naprawdę zlepek stacji kosmicznych. Moment jego powstawania jest piękny. Dla romantycznych geeków, jak ja, których największym marzeniem jest dożyć momentu, gdy obca rasa przyleci na Ziemię, jest to naprawdę cudowne kilka minut. Na samym początku filmu poznajemy też efemeryczną rasę Pereł z planety Mul, które są piękne, delikatne i przepełnione miłością do świata – i nawet tragedia nie zmienia ich pacyfistycznego nastawienia.
Valerian oraz Laurelina zostają wysłani z prostym z pozoru zadaniem przechwycenia cennego ładunku, ale szybko okazuje się, że ich misja wcale nie jest taka oczywista. Sprzymierzeńcy i wrogowie parę razy zamieniają się miejscami, aczkolwiek od razu ostudzę Wasz zapał – nie ma tutaj zbyt wielu niespodzianek.
1967-2017
Data premiery filmu jest nie bez znaczenia, gdyż postacie te w tym roku obchodzą 50 lat. W 1967 roku we Francji pojawił się komiks Pierre’a Christina i Jean-Claude’a Mézièresa pt Koszmarne sny (Les Mauvais Reves). Występował w nim agent Valerian, który żyje w XXVIII wieku, a jego zadaniem jest pilnowanie spokoju w kosmosie, a dokładniej – w czasoprzestrzeni, w dalekiej przyszłości istnieje bowiem możliwość podróży w czasie. W kolejnych tomach Valerian odwiedza wiele odległych epok, ścigając przestępców. W pewnym momencie dołącza do niego Laurelina, ognistowłosa mieszkanka Średniowiecza.
Tak więc jeśli gdziekolwiek przeczytacie, że film pełen jest nawiązań do Gwiezdnych Wojen czy Star Treka, to musicie odwrócić logikę zdania – to Valerian był pierwszy. Przykład pierwszy z brzegu: statek, którym podróżują główni bohaterowie, mógł być inspiracją dla Sokoła Millennium, nie na odwrót.
Cienki bolek z tego agenta
Dobrze, a teraz kiedy formalnościom stało się zadość, wytłumaczę Wam, o co chodzi z tym „wykastrowanym Valerianem”. Agent Valerian w komiksie jest charyzmatyczny, to taki James Bond w kosmosie. Nie musicie czytać wszystkich nastu komiksów Christina i Mézièresa (chociaż zachęcam do tego), wystarczy kilka stron, by poznać charakter tej postaci. W filmie Majora Valeriana gra Dane DeHaan, a jego partnerkę, Laurelinę, Cara Delevingne. Chłopak wygląda jak smutny nastolatek po ciężkiej nocy, a Delevigne powinna pozostać przy reklamie perfum Burberry, bo jej zdolności aktorskie nie wykraczają poza skromny zestaw kilku grymasów. Mimo nietuzinkowej urody, jest niestety całkowicie antypatyczna.
Bohaterów widzimy, niestety, dość często, nieraz musimy się też przysłuchiwać ich nieudolnym, sztywnym i całkowicie nieprzekonującym rozmowom na temat życia w związku. Podczas gdy w komiksie kwestia relacji między agentami jest niejasna, to w filmie przedstawieni są jako już para po serii kryzysów. Smutek, żal i zmęczenie – takie uczucia towarzyszyły mi za każdym razem, gdy zmuszona byłam wysłuchiwać ich rozmów.
Bubble rządzi!
O wiele ciekawiej wypada Rihanna jako tancerka nielegalnie pracująca w domu publicznym gdzieś w czeluściach Miasta Tysiąca Planet. Zresztą, Besson chyba lubi artystki. W Piątym Elemencie brawurowo została zaśpiewana (acz nie bez wsparcia komputera) aria Divy. Tutaj oglądamy niesamowity pokaz taneczny Rihanny. Jest on świetnym pastiszem współczesnej modowej pulpy, w której wystarczy nałożyć maskę, by być trendy. Świetny symbol utraconej tożsamości, a nawet czegoś gorszego – faktu, że tożsamość jako taka nie jest nam potrzebna. Sztuczność, silikon i lajki. Photoshop, nagość i wpisywanie się we wzorce. Bubble (Rihanna) jest obcym, który ma możliwość zmiany kształtu, ale tak naprawdę niewiele różni się od tumblrowych księżniczek. Tyle tylko że ona robi to, by przeżyć.
Zresztą mnogość ras w obrazie Bessona robi wrażenie. Mieszkańcy planety Mul wyglądają trochę jak nadmorska odmiana Na’Vi z Avatara, ale podobało mi się, że mężczyzn grały tam kobiety (niezwykła Aymeline Valade jako cesarz Pereł, Haban-Limaï, wypadła znakomicie). Nie zmienia to jednak faktu, że najlepszymi bohaterami są miejsca. Tytułowe Miasto czy targowisko ulokowane w innym wymiarze – świetny pomysł!
Wyobraźcie sobie ludzi chodzących jak potłuczeni po pustyni, z dziwnymi rękawicami i okularami, które umożliwiają im kupowanie towarów w innym wymiarze… targowisko jest prawdziwą mekką dla turystów, którzy potrafią przebyć kilka galaktyk, aby na miejscu wpaść w prawdziwe zakupowe szaleństwo. Może i wydaje się to dziwne, ale kto z nas nie ma znajomego, który lubi wyjechać za granicę tylko po to, by przywieźć do domu kolejny markowy ciuch? To po prostu konsumpcjonizm, który osiągnął kosmiczne rozmiary.
Proste jak budowa cepa… no i dobrze!
Fabuła jest prosta i przewidywalna, a wątek edukacyjny bardzo bezpośredni. Postacie są czarno-białe, nie zaskoczą nas najdrobniejszym bodaj odcieniem – chociaż główni bohaterowie potrafią być szokująco obojętni wobec zniszczenia, którego są sprawcami. Laurelina potrafi przejąć się stanem sukienki i zupełnie zignorować poświęcenie kilku sprzymierzeńców…
Wiele osób boleje nad naiwnością filmu, ale zastanawiam się, czy zwrócili uwagę na nazwisko reżysera? Halo, to Luc Besson! Apologeta najwyższej kosmicznej siły, jaką jest miłość! Przypomnijcie sobie jego poprzednie filmy – Piąty Element, Lucy – to science-fiction zbudowane na zasadzie najczystszych bajek.
Zresztą, jest możliwe, że Luc Besson chciał w ten sposób uwidocznić idealizm, którym przesiąknięte są komiksy. Twórcy Valeriana dorastali w bardzo nieciekawych czasach. Zanim w 1967 roku pojawił się pierwszy tom Valeriana, nikt jeszcze nie marzył o tym, by być Jedi. Ludzie otrząsali się po koszmarach wojny i trzeba było jakoś odreagować. Dylematy moralne w stylu Battlestara czy Expanse nie nadawałyby się dla ludzi, nie tego szukano. Wiara w ludzką dobroć i przekonanie o uzdrawiającej sile przebaczenia, to właśnie były idee, które przyświecały chociażby Star Trekowi, który był lekiem na traumy z okresu wojny w Wietnamie. Dla Christina i Mezieresa science-ficion było sposobem na opowiedzenia o współczesności ze wszystkimi jej zaletami i wadami – ekologia, totalitaryzm, feminizm, nierówności klasowe są tam wszechobecne, a nadrzędną rolę gra humanizm.
Z podobnego powodu nie zwracałam uwagi na błędy logiczne. Ten film, w odróżnieniu od twardego science-fiction, jakim jest Obcy (nad ostatnim rozpaczałam tutaj), każe nam traktować wszystko z przymrużeniem oka i po prostu dobrze się bawić. Czy ktoś ma pretensje do soku jabłkowego, że nie smakuje jak wino? Możecie pić go w kieliszku, ale nie zmieni to faktu, że to tylko sok.
To jak to w końcu jest z tym Valerianem?
Czy ten film mi się podobał? Tak, bo to niesamowite, dzikie kino science-fiction. Podobały mi się kreacje innych ras, planet, rozmach, nawet fabuła. Nie spodziewałam się ambitnego kina spod znaku Philipa Dicka, więc przewidywalność historii mnie nie zraziła. Zresztą, możliwe, że będę musiała to odszczekać, bo do premiera drugiego Blade Runnera coraz bliżej, a po najnowszym Obcym moje zaufanie do Scotta mocno się zmniejszyło…
Na fb, podczas zajawki recenzji, stwierdziłam, że fanom komiksu film nie przypadnie do gustu, i podtrzymuję swoje zdanie, ale mam na to radę. Filmowy Valerian zawiera w sobie fragmenty tomu VI, pt. Ambasador Cieni. Wątek główny jest ten sam, niektóre role zostały odwrócone (to Laurelina gra pierwsze skrzypce praktycznie w całej historii), paru wątków zabrakło, a Luc dodał też sporo od siebie. Traktujcie film jako luźną adaptację komiksu, ale z zachowaniem jego ducha. Przy takim nastawieniu unikniecie rozczarowania.
A na koniec mam parę ciekawostek – Luc Besson zaprosił do współpracy przy Piątym Elemencie Christiana, który podczas zdjęć powiedział ponoć, że Luc mógłby nakręcić Valeriana. Francuski reżyser czekał jednak, aż technologia pójdzie trochę do przodu i dopiero po obejrzeniu Awatara stwierdził, że jest gotów zekranizować komiks. Nie jest on jednak pierwszym, który przeniósł Valeriana na ekran – powstało do tej pory kilka seriali animowanych, m.in. W pułapce czasu z 2007 roku.
Plusy:
➕ Rihanna jako Bubble, jej taniec na rurze
➕ sceny walki, pościgów, akcja
➕ wyobraźnia i rozmach, czyli rasy obcych, architektura, lokacje
➕ duch komiksów
Minusy:
➖ główni bohaterowie
Ocena:
7/10
Valeriana poznałem na początku lat 90tych, gdy w ramach cyklu Komiks Fantastyka pojawiło się „Miasto Niespokojnych Wód”. Wspomnienie było na tyle miłe, że gdy Taurus Media wydało go zbiorczo w siedmiu tomach w twardej oprawie, nie mogłem się oprzeć i zacząłem kupować…
Do kina poszedłem pełen obaw, jako że recenzje nie były zbyt pochlebne… i może dzięki temu film pozytywnie mnie zaskoczył. Widowisko było wspaniałe, Besson pięknie przedstawił bogactwo świata Valeriana. Zawalił natomiast sprawę głównych bohaterów. W stu procentach zgadzam się z Ranafe: ktoś, kto pisał teksty Valeriana i Laureliny, powinien dostać solidnego kopa w d*ę i zabrać się za filmy dla nastolatków o wampirach czy innych zombie.
Po tej recenzji chyba jednak obejrzę w któryś wolny wieczór 😉
Film mi się bardzo podobał. Samo miejsce ( Miasto tysiąca planet) mocno przypomina Cytadelę w Mass Effect. Są tam też podobne problemy- rasizm; bogaci na górze, biedni na dole itp. Historia jest prosta, ale to dobrze, mnie to nie przeszkadza. Komiksu nie znam i pewnie dlatego tak bardzo mi się to spodobało.
Mam i wielokrotnie czytałem (nadal czytam i oglądam) komiksy z Valerianem wydane w Polsce. Do flmu podszedłem bez uprzedzeń (oboje aktorów mi nie pasowało, więc powiedziałem sobie… tu brzydkie słowa… zobaczymy co będzie). Zarzuty, że Valerian i jego partnerka są papierowi to laurka i pochwała wobec oryginału – oni tacy są w komiksach. Natomiast Besson ubrał to w niewiarygodnie piękne obrazki. Oglądam, chłonę i za każdym razem mam takie mega WOW. To jest komiksowy Valerian na takich sterydach, że chce się powracać.
Liczyłem, że Besson wykorzysta w kolejnych filmach te bardziej mroczne wątki Valeriana…
Kolejnych filmów nie było, a szkoda.
p.s.
Aktorzy głównych ról zagrali wbrew warunkom… i bardzo dobrze 🙂 Cara w „Carnival Row” pokazała, że nie jest tylko ładną buzią…