Orzeł Biały – czyli Polacy kontra orkowie

O Marcinie Sergiuszu Przybyłku słyszałam przy okazji jego futurystycznej sagi Gamedec. Wymieniana jest w prawie każdym spisie najważniejszych polskich książek science fiction oraz cyberpunkowych. Z jakiegoś niewytłumaczalnego dla mnie powodu jego ostatnia książka „Orzeł Biały” nie jest już tak znana.

Dziwię się temu niepomiernie, gdyż w Polsce chętnie czytane są wszelkie bitewne sagi w stylu: literacko upadłej Malazańskiej Księgi Poległych, cyklu o Prochowych Magach, serii o problemach sercowych Honor Harrington, że nie wspomnę o klasyku, czyli o tragicznych przygodach Czarnej Kompanii. Można by zatem przypuścić, że osadzona w polskich realiach nawalanka z masą dobrego humoru i taką samą ilością krwi spotka się z ciepłym przyjęciem czytelników. Tym bardziej, że bije na głowę wymienione przeze mnie wcześniej sagi.

I nie powiem, te recenzje, które czytałam, są bardzo pozytywne. Ludzie nazywają „Orła Białego” monumentalnym dziełem. Myślę, że dotyczy to raczej objętości, rozmachu i ilości bohaterów, niż istotności w dorobku Przybyłka. W jednym z wywiadów pisarz zaznacza, że jego opus magnum ma być rozprawą filozoficzną, a Orzeł Biały jest eksperymentem, ale jakim, o tym za chwilę.

Ale przejdźmy może do fabuły.

O czym ta książka jest?

Jest to science-fiction w klimacie post-apokalipsy. W niezbyt odległej przyszłości  (część z nas ma spore szanse dożyć 2039 roku) naukowcy opracowali lekarstwo na starość, zwane N-genem. Cały świat chciwie rzucił się na drogie lekarstwo, jedynym wyjątkiem okazała się Polska.  Władze nie zorganizowały dla swych obywateli powszechnego szczepienia i tylko przedstawiciele kleru, najbogatsi oraz politycy sprowadzili sobie szczepionkę. W ten sposób Polska okazała się ostatnim bastionem ludzkości, albowiem efektem ubocznym N-genu stała się stała przemiana w zielonoskóre, krwiożercze, ogłupiałe monstrum. Opętani żądzą krwi „zieloni” powybijali tych, którzy nie zdążyli zażyć leku.

Jeśli ktoś nazwał Polskę ciemnogrodem z powodu niedostępności cudownego leku, to teraz mógł ugryźć się w język. Dzięki zwyczajowemu bałaganowi ludzkość w Polsce przetrwała, gdyż ilość orków (tak nazwano zielonych) była za mała, by zdziesiątkować populację.

Polska została przemianowana na Twierdzę Polska, a Polacy zwarli szyki, gdyż od wschodu i zachodu, z północy i południa nacierały na nich rzesze orków.

Marcin Przybyłek znany jest ze swej sagi Gamedec.

W powieści poznajemy obie strony konfliktu. Początkowo najwięcej miejsca poświęcone jest polskim formacjom, zwłaszcza elitarnym Orłom Białym. Z biegiem czasu mamy jednak okazję przyjrzeć się owym ogłupiałym orkom, które po początkowej fazie szału otrząsnęły się i zaczęły tworzyć coś na kształt społeczności. Są to struktury oparte na sile i przemocy oraz – ponieważ akcja toczy się przy zachodniej granicy – uproszczonych germańskich ideałach.

Zielone też fajne

Po jakimś czasie okazuje się, że nie tylko ludzie (zwani Różowymi) są ciekawi, ale orki też mają coś do powiedzenia. Wprawdzie część z nich cofnęła się w rozwoju, ale ostało się trochę sprytnych jednostek, które potrafią mówić i myśleć w miarę jasno. Mój ulubiony wątek dotyczył jednak nie Orłów ani elitarnych POLOM-ów, a małej grupki z Cywilnej Obrony Pogranicza. Nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego wzbudzili we mnie taką sympatię, ale chłopaki są po prostu świetni!

Po drugiej stronie barykady z fascynacja pomieszaną z obrzydzeniem obserwowałam, jak sobie poczyna para rosyjskich orków – Giselle oraz Żyrinow. Są tak bardzo niemoralni i nieobliczalni, że aż pociągający. No i nie kieruje nimi żadna wypaczona mesjanistyczna logika, jak w przypadku Zimona, wodza Hordy Uberlandu, który jest postacią trochę nierówną, albo po prostu szaloną.

A to ja z autorem podczas Comic Conu 🙂

Niektórym może przeszkadzać słownictwo – widziałam ten zarzut w kilku recenzjach. Cóż, mnie tam ugrzecznione rozmowy na polu walki nie przeszkadzają, a jak mawiał profesor Miodek, w sytuacjach ekstremalnych wulgaryzmy są dopuszczalne. Na szczęście, podczas oficjalnych rozmów postacie zmieniają rejestr.

Dialogów jest tutaj tyle samo, co dobrze opisanych, dynamicznych scen akcji. W końcu trwa wojna, a to zobowiązuje. A miłośnicy pancerzy wspomaganych też znajdą coś dla siebie. Widać, że Przybyłek interesuje się militariami. Opisy broni, techniki wojskowej oraz manewrów brzmią bardzo wiarygodnie.

„Orzeł Biały” to przede wszystkim barwne postacie

Przy okazji wspomnę o pewnym mankamencie, który nie zawsze pozwalał mi wczuć się w akcję. Był to natłok bohaterów. Zanim przyswoiłam wszystkie ich imiona i ksywy, musiałam co chwila zerkać do listy, która umieszczona jest na początku książki. W dodatku używanie na zmianę ksyw, nazwisk i imion też nie ułatwiało orientacji.

Zresztą, bohaterowie z jednej strony powodowali u mnie ból głowy, ale z drugiej uznać muszę, że są oni największą zaletą „Orła Białego”. Książka daje nam szeroki wachlarz ciekawych, pełnokrwistych postaci. Nawet jeśli żywot orka lub człowieka obliczony jest na kilka stron, możemy spodziewać się fajnego fragmentu historii. Jest coś w sposobie mówienia, w wyglądzie i całej otoczce, co powoduje, że aż chce się ich poznać. I jest ich wielu, bo koło 150.

Nie jestem pewna, czy Przybyłek nie pokonał tym samym Tołstoja, którego „Wojna i pokój” przez długi czas znajdowała się na szczycie listy książek z największą ilością bohaterów. A już niedługo ukaże się drugi tom Orła, wraz z nową grupą postaci…

Drugi tom już niebawem!

I ty możesz zostać pożarty

Przede wszystkim o wyjątkowości książki świadczy fakt, że przed napisaniem powieści Przybyłek ogłosił casting na bohatera. Każdy chętny mógł przesłać mu propozycję postaci z krótkim opisem i historią, a najciekawsze miały pojawić się w powieści. Podobną akcję wykonał Robert Szmidt w książce „Szczury Wrocławia”. W efekcie znajdziemy w „Orle Białym” wymienionych z imienia i nazwiska (plus wojskowa ksywa) pisarzy takich jak: Michał Cholewa, Witold Jabłoński, Magdalena Kozak, Arkady Saulski, Robert Szmidt czy Dominika Węcławek. Ciekawie jest śledzić ich losy, mając świadomość, że za fikcyjna postacią stoi prawdziwy człowiek, a myślę, że sami użyczający imienia i nazwiska z dużym zainteresowaniem czytali, co też im Przybyłek za przygodę przygotował! A dodać trzeba, że w wielu przypadkach sprowadza się to do barwnej śmierci, gdyż w Orle Białym trup ściele się iście po martinowsku (ciekawa jestem np. co o swojej postaci sądzi Robert Szmidt, który wcielił się w wielce żywotnego, ale w gruncie rzeczy dość parszywego orka).

Myślę, że z jeszcze większą przyjemnością odnajdowali swoich imienników fani. Ów casting jest ciekawm zabiegiem marketingowym, powstała dzięki temu mocno trzymająca się i naprawdę fajna społeczność – którą możecie, tak jak ja, podglądać w grupie na Facebooku ;-). Grupa organizuje spotkania, można ich spotkać na konwentach, ubranych w stroje militarne, z koszulkami oraz – już niedługo – nieśmiertelnikami.

Satyra, tragi-komedia czy słowiańska fantastyka?

Niektórzy nazywają książkę Przybyłka satyrą, ponieważ znajdują się w niej odniesienia do współcześnie nam znanych postaci… ale to chyba trochę za dużo powiedziane. Poza tym nawiązania ograniczają się tylko do kilkunastu stron wprowadzenia do głównej fabuły. Poza kilkoma politykami, wszelkie znane postacie znalazły się tam na własne życzenie – po prostu wzięły udział w zorganizowanej przez Przybyłka akcji. Science-fiction zawsze ma w sobie element oceny rzeczywistości. Myślę, że dlatego autorzy parający się tym rodzajem literatury dają jasno znać, co myślą o polityce, społeczeństwie, kulturze – a ich propozycje zmian są często zaskakujące.

W przypadku „Orła Białego” podoba mi się wizja Polski zanurzonej w słowiańskiej mądrości. Katolicyzm zszedł do podziemia, stał się religią mniejszości, a postać głównego kapłana jest przykładem na to, że aby rozpocząć jakikolwiek dialog, trzeba się samemu trochę zmienić. Od wiary w przedchrześcijańskie bóstwa, rytuały takie jak czytanie z run, aż po zwykłe słownictwo (nikt tutaj nie zawoła „o Jezu!”) – Przybyłkowi udało się stworzyć klimat słowiańszczyzny odnowionej i doskonale odnajdującej się w ciężkich czasach.

Szczerze polecam tę książkę wszystkim, którzy nie obawiają się nietypowych elementów zmieszanych w jedną fascynującą całość. W końcu, w której książce mamy Polaka w czołgu zwanym Swarożyc rozjeżdżającego orki? Warhammer 40 000 made in Poland – to jednak jest możliwe!

Drugi tom już niebawem – no chyba że ktoś, tak jak ja, zamówił edycję specjalną z podpisem autora, która czeka sobie na przeczytanie…
__________________________________________________

Strona wydawnictwa Rebis z książką Marcina Przybyłka: rebis.com.

Fanpage Orła Białego: Orzeł Biały, oraz grupa, o której wspominałam: Orzeł Biały – grupa.

3 komentarze

  1. Świetny motyw przewodni! 🙂 Dzięki za wpis, wcześniej nie słyszałem o tej książce, a teraz z chęcią po nią sięgnę 🙂

  2. O Gamedecu słyszałem bardzo dużo, chyba najwyższy czas po to sięgnąć 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *