Utracone gwiazdy – space love story

Czyli moja recenzja książki „Utracone gwiazdy” Claudii Gray

Ciekawe, ile osób przyglądało się Gwiezdnych Wojnom w kontekście romansu? Z filmów pochodzi kilka kultowych i powszechnie znanych tekstów odnoszących się do miłości („I love you” – „I know”), parę niezapomnianych scen, takich jak pocałunek rodzeństwa Luke’a i Lei, czy w końcu taki obraz: księżniczka Organa w stroju niewolnicy na barce Huta, która dla wielu fanów pozostanie pierwszym, o ile nie jedynym, wyobrażeniem czystej kobiecości w wersji zniewolonej, acz z pazurem.

Mamy jeszcze nieszczęśliwą parę Anakina i Padme, ale pod względem intensywności emocji nie umywają się do trójkąta Leia-Luke-Han. Nazywam relację tych ostatnich trójkątem z premedytacją, albowiem naprawdę wiele się między nimi dzieje i do końca pozostają ze sobą mocno związani.

Jakie inne pary zwróciły na siebie moją uwagę? Ograniczę się do nowego uniwersum, więc pierwsze, o czym pomyślałam, to… nie, nie Kylo Ren i Rey czy Jyn Erso i Cassian Andor. Nie chcę tutaj polemizować na temat tego, czy mamy do czynienia z wielką miłością, czy tylko magnetyzmem, który zmuszał osoby z tych dwóch par do nieustannego orbitowania wokół siebie. Wolę przyjrzeć się parom jawnym.

Jedną z nich jest Hera Syndula i Kanan Jarrus z serialu Rebelianci. Ich relacja wpleciona została w inne wątki serialu i dopiero w drugim sezonie rozkwita w pełni. Natomiast w książce „Nowy świt” Johna Jacksona Millera (moja recenzja tutaj) przedstawione zostały okoliczności ich pierwszego spotkania. Nie mam jednak zamiaru streszczać historii ich związku. Chcę tylko zwrócić uwagę, że jest to kolejna para, której relacje są prawie że platoniczne. Czuję do nich sympatię, ale nie potrafię pozbyć się drażniącego osadu słodyczy, który zalega po każdym epizodzie ukazującym ich jako parę. Mam wrażenie, że naiwność ta wynika z faktu, że obserwujemy ich z perspektywy dziecka patrzącego na rodziców (w tym przypadku takim dzieckiem byłby zapewne Ezra). Dziecko to nie dostrzega wszystkich niuansów bycia tak blisko z drugim człowiekiem, ciągłego poznawania się, szukania kompromisów, ciężaru cichych dni i radości z dzielenia się błahostkami. Oczywiście, czuje, co się dzieje, wykrywa pewne zawirowania w związku, ale niektóre rzeczy pozostają dla niego jeśli nie ukryte, to po prostu niejasne. Tak sobie w każdym razie tłumaczę obraz Kanana i Hery. Serial ma pewną określoną kategorię wiekową i nie można było „pójść na całość”. Nikt nie oczekiwał, że załoga Ghosta może być taka, jak w „Battlestarze”, prawda?

Wybaczcie mi ten przydługi wstęp, bo oto przechodzę do recenzji książki. Otóż, uważam, że tak jak serial Rebelianci mógł ukazywać wyidealizowany obraz pary Kanana i Hery, tak książki powinny być już nieco poważniejsze. Dlatego też z ciekawością sięgnęłam przez wydane przez Uroborosa „Utracone gwiazdy”. Z opisu książka opowiada o parze imperialnych oficerów i łączącym ich uczuciu, które zostało wystawione na ciężką próbę.

Początek ma miejsce na planecie Jelucan, osiem lat po upadku Starej Republiki. Dwójka dzieciaków, Thane Kyrell z wyższych sfer oraz Ciena Ree pochodząca z biednego klanu o silnych tradycjach, trafia podczas parady Imperium w okolice promu. Tam spotykają samego Tarkina, któremu wyraźnie podoba się zapał dzieci i ich wiedza na temat statków kosmicznych. Stwierdza, że Imperium potrzebuje pilotów i jak tylko nadejdzie odpowiednia chwila, Thane i Ciena powinni zdawać do Akademii. Ten moment jest przełomowy w ich życiu i daje im motywację do wspólnych treningów na symulatorze oraz intensywnej nauki.

Ciena, w tle jej TIE Interceptor

Zarówno Thane’owi jak i Cienie udaje się dostać do najbardziej prestiżowej uczelni – Królewskiej Akademii na Coruscancie. Opuszczenie rodzinnej planety jest drugim ważnym wydarzeniem. I, niestety, ostatnim radosnym. Od tego pory ich relacja będzie nieuchronnie zmierzać od przyjaźni w stronę gorącej miłości, a im intensywniejsze będzie uczucie, tym większe przeszkody los postawi na ich drodze. Los albo Moc, o czym jest przekonana Ciena, która w tej kwestii jest bardzo wrażliwa.

Ale nie tak, jak w kwestii lojalności i wierności przysięgom. Ciena pochodzi z mieszkającego na nizinach biednego, ale honorowego ludu, którego życie wyznacza szereg rytuałów, wierzeń i ceremonii. Największą przewiną jest w ich mniemaniu nie dotrzymanie obietnicy. A, jak wiadomo, wszyscy kadeci Imperialnej Akademii składają przysięgę wierności Imperatorowi i sprawie. I nic, nawet bunt Thane’a, nawet przykłady bestialstwa i niesprawiedliwości, których dopuszczają się oficerowie, nie jest w stanie przełamać Cieny.

To jest tak naprawdę najciekawszy wątek w książce. Claudii Gray udało się pięknie narysować sylwetkę niezłomnej, ale jednocześnie szlachetnej pani oficer. Imperium nie może być jest do szczętu złe, ponieważ służą w nim też dobrzy ludzie. Groza otaczająca Palpatine’a i strach, jaki wzbudza Vader, powodują, że Cieną targają ambiwalentne uczucia. Przysięgła im służyć, ale jednocześnie wszystko w niej każe trzymać się od nich z daleka.

Podobnie ma się sprawa z Gwiazdą Śmierci. Ciena i Thane znajdują się na jej pokładzie w momencie zagłady Alderaana. Oboje przeżywają wstrząs. Nie dane im jest jednak nawet porozmawiać na ten temat, bo rozkazy rzucają ich w odległe zakątki kosmosu. A nieco później Gwiazda Śmierci ulega zniszczeniu, a wraz z z nią giną ich przyjaciele.

Ścieżki Cieny i Thane’a rozbiegają się i przecinają w krótkich, ale dramatycznych chwilach bliskości. Thane szybko pozbywa się złudzeń odnośnie do polityki Imperium, ale Ciena, mimo że cierpi, nie potrafi zdradzić ideałów. Ciekawie wyglądają ich rozmowy, zarówno wymyślone – albowiem w chwilach zwątpienia oboje wyobrażają sobie, co powiedziałaby druga osoba – jak i rzeczywiste.

Ale ten, kto szuka dramatycznych rozterek rozmiaru „Przeminęło z wiatrem”, ale osadzonych w kosmosie, może poczuć się delikatnie rozczarowany. Uczucie Cieny i Thane’a jest po prostu zbyt idealne. Biorąc pod uwagę przeżyte tragedie, za mało w nich jest cierpienia. Wątek romansu jest osnową, w którą wplecione są nici wątku politycznego, kosmiczne walki, opisy życia kadetów i oficerów. I to te sprawy drugorzędne są najlepsze w „Utraconych Gwiazdach”. Jeśli ktoś przymknie oko na naiwność uczucia głównych bohaterów, będzie z lektury zadowolony. Najbardziej podobały mi się rozdziały poświęcone Akademii Imperialnej, treningom, przepychankom między uczniami. Wyraźnie czuje się pełną napięcia atmosferę egzaminów i radosne rozpasanie dni wolnych. Klimat uczelni został bardzo fajnie oddany i nie kojarzę innej książki, w której zostałaby tak szczegółowo opisana imperialna edukacja.

W sumie to sama się sobie dziwię – ja, osoba, która we wszelkich mediach lubi wątki romantyczne, czepia się love story, a zachwyca polityką. Ale najwyraźniej coś się w mojej recepcji Gwiezdnych Wojen zmieniło. A może pogodziłam się z faktem, że miłość w tym świecie jest odrealniona? W każdym razie, „Utracone Gwiazdy” jako love story wypada średnio, ale już jako książka obyczajowa o życiu w Imperium – bardzo dobrze.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *