… czyli jak człowiek nie może uciec od nieswoich myśli, którego jednak są jego.
Nie oceniajcie mnie surowo, ale ostatnio przeglądałam zdjęcia znajomych na facebooku i zobaczyłam koleżankę, którą ledwo poznałam. Nie dlatego, że się obcięła, czy zmieniła kolor włosów, przemalowała, czy założyła kostium teletubisia. Otóż, nie, po prostu przybrała na wadze jakieś dwadzieścia kilo. Twarz jej się zaokrągliła. I wszystko byłoby ok, ale w mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl „o rany, ale przytyła” plus odczucie niepokoju i dezaprobaty. I znielubiłam się za te myśli. Wmawiam sobie, że one nie są moje, że to hegemonia wielbiących chudośc mediów, że myślę cytatami – to ktoś inny powiedział. Ale tak niestety nie jest.
***
Powiem Wam szczerze, że nie lubię swoich zdjęć z okresu, gdy byłam w ciąży. Nie mogę patrzeć na ten brzuch i zaokrąglenia. Przytyłam 15 kilo i nikt nie jest w stanie mi wmówić, że to ok. Inną sprawą jest, że w tamtym okresie w ogóle mi to nie przeszkadzało, bo jedzenie sprawiało wielką przyjemność (jak nigdy w życiu), oraz po prostu o tym nie myślałam, były ważniejsze rzeczy. No i teraz znowu to samo.
Ja od zawsze byłam szczupła. Mam chłopięcą budowę, wąskie biodra, talię, szczupłe nogi i ramiona. Ludzie często śmieją się ze mnie (bez zbytniej złośliwości) i mówią, że to kwestia genów, bo przecież „jem wszystko”. Zapewne wynika to z faktu, że „ja to mam wolny czas” oraz ogólnie „szczęście”. „Glizdowatość pospolita niesprawiedliwa” – tak się śmiałyśmy w towarzystwie przyjaciółek. Ani nie chcąc ich urazić, oraz ponieważ nie lubię się wywyższać, przyznawałam im rację i zmieniałam temat.
A był taki ciężki okres w moim życiu, jakoś w okolicach matury i kilka lat po niej (czyli z pięć lat), kiedy jedzenie było dla mnie przekleństwem. Ważyłam 45 kilo (przy 165 cm) i waga spadała. Wyglądało to kiepsko i ja też czułam się po prostu słaba. Jakby uciekały ze mnie wszystkie siły – wypływały wraz z oddechem, każdym porem skóry, podczas najdrobniejszego ruchu. I znowu czułam się z tym winna, bo kiedy podczas spotkania ze znajomymi z liceum zwierzyłam się, że źle się czuję, usłyszałam od koleżanki, która akurat miała nadwagę, że „ty nie masz na co narzekać”, ona dopiero jest w kiepskiej sytuacji, nie ma co na siebie włożyć, bo wszystko jest na nią za ciasne. Opowiadała o swoim psychoanalityku, o terapii. Ja słuchałam. I kiwałam głową. Nie mam prawa narzekać. Przecież jak zwykle dopisuje mi szczęście.
Oczywiście, nie było to jakieś poważne zaburzenie, bo po jakimś czasie z tego wyszłam. Głównie dzięki motywacji najbliższych, którzy byli zaniepokojeni moim stanem.
Wiecie, ostatnio zrewidowałam swoje nawyki żywieniowe i styl życia. Doszłam do wniosku, że od zawsze, od kiedy sięgnę pamięcią, od podstawówki, uważałam na swoją wagę. Zawsze chciałam być szczupła i zawsze o to dbałam. Ruch jest na stałe wpisany w moje życie. Deser zawsze tylko po obiedzie, albo w ogóle. Od kilku lat żadnych napojów słodzonych (poza sporadycznie niecałą szklanką odgazowanej coli, jeśli zjem coś cięższego, czyli raz na kwartał), żadnych chipsów, solonych przekąsek, ciastek. Czekolada tylko gorzka, ale nie częściej niż raz w tygodniu. Herbaty i kawy nie słodzę, w ogóle nie używam cukru do czegokolwiek. W moim domu nie ma białego cukru, tylko trzcinowy w kostkach. Dla gości.
Nigdy się nie najadam. Zawsze tylko tak, by zaspokoić głód. I często bywam głodna, bo jem przeważnie wtedy, gdy mi skręca żołądek. Wieczorami jest gorzej, bo dużo pracuje wtedy przy komputerze, więc podjadanie kusi. Biorę więc coś do picia. Woda lub czystek lub herbata.
I pomijając kwestie zdrowotne, czasami chciałabym to wszystko mieć gdzieś. Żeby kwestie ciała mnie aż tak nie obchodziły. Ale nie mogę. To jest tak silnie wdrukowane, że każde zerknięcie w lustro, szybę samochodu, witrynę sklepu, okno powoduje, że szukam oznak otyłości. Tak, ważę 55 kilo i nie potrafię odpuścić.
Nie piszę Wam tego, by Was dobić, jeśli macie nadwagę, albo usłyszeć Waszą pochwałę. Bo to nie jest fajne, ani godne pochwały. Zdrowy tryb życia nie powinien wypływać ze strachu ani poczucia winy, powinien sprawiać przyjemność – dbam o to, co kocham, czyli o swoje ciało. Poza tym zauważcie, że skoro tak surowo oceniam siebie, to nie jestem w stanie odpuścić z oceną innych. Nie powiem im tego, ale pomyślę. Zawsze. Odrzucam te myśli, ale fakt, że się pojawiły, wywołuje poczucie winy. I złość.
Złość na kretyński świat mody, który (z drobnymi wyjątkami) promuje androgyniczne wiotkie dziewczątka o rozmiarze xxs, na fałszywość kreowaną przez photoshopa, na każdego faceta, który kiedykolwiek powiedział swojej córce/żonie/dziewczynie, że „przydałoby się zrzucić trochę ciała”. Nie cierpię tego aspektu współczesnego świata, tej władzy niemożliwego do osiągnięcia ideału, wielbienia pustych idoli. Tyranii chorego piękna.
Usłyszałam ostatnio o kraju, który swego czasu nie miał w ogóle przypadków bulimii czy anoreksji. Nikt tam nie uważał, że ma problemy z nadwagą. Było to Fidżi. A potem na tej pięknej wyspie upowszechniły się amerykańskie stacje telewizyjne i w ciągu trzech lat (trzech!) odnotowano u nastolatek, że 30 procent się odchudza, a prawie połowa uważa, że powinna. U nastoletnich dziewczyn, których ciała się zmieniają i wszelkie diety, poza uzasadnionymi przypadkami, prędzej zaszkodzą niż pomogą!
Inna historia, która bardzo mnie poruszyła, to krótka rozmowa z jedną moją znajomą, którą próbowałam namówić do wyjścia do ludzi ze swoimi pomysłami. Ujawnienia się. Bo jest szalenie inteligentna, dowcipna, ludzie na pewno chcieliby jej wysłuchać. „Z moim wyglądem?” zapytała. Pomyślałam, że może moja pamięć szwankuje, ale ostatnio jak ją widziałam, wszystko było ok. Potem miałam okazję się z nią spotkać i wiecie co? Kurde, nie ma nic, czego powinna się wstydzić. Ale czuję, że za jej kompleksami stoi jakiś c**j, który powiedział jej kiedyś co nieco na temat jej wyglądu. Co ja bym z nim zrobiła, gdybym go dorwała, to aż strach pomyśleć. „Sprowokował mnie, wysoki sądzie” ;-).
Za każdym razem, kiedy słyszę podobną historię, mam ochotę przytulić taką dziewczyną/kobietę. Dać jej siły. Nauczyć akceptować siebie, bez względu na to, czy wygląda jak Angelina Jolie, czy nie. I dlatego, że sport czy zdrowy tryb życia powinny być przyjemnością, a nie walką z fałdkami. Bo nie można być tylko negatywnie zmotywowanym. Nie dbajcie o siebie „na złość innym”, dbajcie o siebie z miłości. Do siebie.
***
Czasami jeszcze dla kontrastu słyszę, że „trzeba znaleźć równowagę”, złoty środek, „wszystko, ale z umiarem” i prawdę mówiąc mam ochotę spuścić te sentencje w kiblu. Filozofowie od wieków szukali złotego środka i współczesny człowiek tak po prostu ma go sobie wypracować? Poza tym jak można sobie pozwolić na pączusia, kiedy najcenniejszym komplementem, który rozjaśnia kobiecie oczy (tak, taki efekt sama widziałam nieraz) powoduje stwierdzenie „kochana, chyba schudłaś?„. Kiedy zdjątko na fejsie przedstawiające chudą dziewczynę obsypywane jest zachwytami?
Pozostaje wywalić telewizor, unikać internetu, wyprowadzić się w jakąś głuszę, gdzie nie ma billboardów i ludzi. Taka opcja kusi mnie coraz bardziej…
Kochana Ranafe. Możemy też dużo wcześniej założyć liliowy kapelusz, zgodnie z poniższym tekstem, niekiedy używanym jako dowcip. Trzeba oczywiście trochę poćwiczyć zakładanie kapelusza i nie każdego dnia może się uda, ale chyba i tak warto. 🙂
Kobiety
Kiedy ma 5 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi księżniczkę.
Kiedy ma 10 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi Kopciuszka
Kiedy ma 15 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi obrzydliwą siostrę
przyrodnią Kopciuszka: „Mamo, przecież tak nie mogę pójść do szkoły!”
Kiedy ma 20 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się „za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste”, ale mimo wszystko wychodzi z domu.
Kiedy ma 30 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się „za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste”, ale uważa, że teraz nie ma czasu, żeby się o to troszczyć i mimo wszystko wychodzi z domu.
Kiedy ma 40 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się „za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste”, ale mówi, że jest przynajmniej czysta i mimo wszystko wychodzi z domu.
Kiedy ma 50 lat:
Ogląda się w lustrze i mówi: „Jestem sobą” i idzie wszędzie.
Kiedy ma 60 lat:
Patrzy na siebie i wspomina wszystkich ludzi,
którzy już nie mogą na siebie spoglądać w lustrze. Wychodzi z domu i zdobywa świat.
Kiedy ma 70 lat:
Patrzy na siebie i widzi mądrość, radość i umiejętności. Wychodzi z domu i cieszy się życiem.
Kiedy ma 80 lat:
Nie troszczy się o patrzenie w lustro. Po prostu zakłada liliowy kapelusz i wychodzi z domu, żeby czerpać radość i przyjemność ze świata
Żeby tak tylko osiągnąć ten błogostan umysłu wcześniej, a nie w wieku 80 lat… Lubię tę historię, dziękuję 🙂
Długo zastanawiałam się skąd w nas te kompleksy i doszłam do kilku przykrych (nie wiem czy trafionych) wniosków…otóż wydaje mi się, że jesteśmy tym naznaczani wychowując się w kulturze, w której dominuje ciągłe poczucie, iż nie jesteśmy dość dobrzy – ładni, zgrabni, mądrzy, oczytani, inteligentni, uśmiechnięci, bogaci, grzeczni etc….A jak tu być zadowolonym z siebie gdy nie dość, że nam samym tak trudno jest żyć ze swoimi tzw.”niedoskonałościami” to na dodatek tak mało mamy dobrych wzorców, godnych naśladownictwa…? Drążąc temat dalej można by zadać pytanie ” jaka jest przyczyna tego masowego odczucia bycia nie dość…..?” To nie jest globalny problem (tzn. nie wszystkie grupy etniczne mają z nim do czynienia), bowiem Ci, co żyją blisko natury akceptują siebie i naturę taką jak jest. Może to dziecinne proste ale jakże piękne! Dziecko długo patrzy na rodziców czy inne bliskie osoby przez pryzmat miłości. Nie przyszłoby mu samemu do głowy, że jest „niedorobione” bo przecież jest kochane przez najważniejsze dla niego osoby…(dopóki ktoś go w tym nie uświadomi). A w naszej kulturze uczymy się, że tym najważniejszym jest Ojciec – Bóg Ojciec, który może i kocha wszystkich ale dla którego ” nie jestem godny”, jestem grzeszny, słaby….który przyjmie do swego domu, gdy się zmienimy, staniemy idealni (co sfrustrować może każdego..). Także dorastamy w potrzebie nieustającego dążenia do doskonałości w strachu, że nie damy rady a w konsekwencji, że będziemy cierpieć…i, żeby być kochanym musimy na to zasłużyć…
Rozbudzajmy zatem miłość w sobie – do siebie samej/samego i bądźmy przykładem dla naszych dzieci, znajomych..Niech zobaczą odbicie swego piękna w naszych oczach :).
Tak, czystość dziecięcego spojrzenia oraz jego bezinteresowność są czymś, z czego dobrze by było nie wyrastać. Nie bez powodu większość z nas wspomina dzieciństwo w jasnych barwach – wszystko było wtedy piękne, radosne, jasne. I wcale nie jest tak, że teraz jest pod każdym względem gorzej. Po prostu narzucono nam prymat ideału.
Dziękuję za piękny komentarz 🙂
1. Dziewczyny, nie czekajcie na ten stan umysłu 80-latki. Już ten 60-latki jest całkiem spoko 😉
2. Faceci wcale nie uwielbiają modelek-wieszaków z pokazów mody. Pokazy mody? Przecież to Wy to oglądacie nie my. My lubimy FOTOmodelki z magazynów dla gentlemanów. To zupełnie inny typ budowy ciała (i nie chodzi tu tylko o cycki) ale i charakteru (tak! bo żeby pojawić się w takim magazynie potrzeba przecież odwagi, pewności siebie, itp, itd). Precz z wieszakami!
3. Jeśli chodzi o tą całą presję otoczenia – znajomych, tv, czasem rodzinę, ikony popkultury itp – to niestety prawda. Panaceum na to mam tylko jedno: szybko przypomnieć sobie, co powiedziała 60-latka przed lustrem 😉
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za komentarz, Tomku 🙂 Dobrze słyszeć rozsądny męski głos w takiej dyskusji.
Tomku, ale fotomodelki z magazynów to coś co nie jest prawdziwe. Sama jestem fotografem i wiem co można osiagnać pracujac z photoshopem, czy już z samym lightroomem.
Właśnie takie magazyny powoduja u nas kompleksy, bo potem nasi faceci myśla sobe, že gdzieś tam sa właśnie idealne kobiety z nieskazitelna cera, z perfekcyjnymi włosami, z pięknymi kształtami a tymczasem to czysta zdygitalizowana iluzja.
Na szczęście sporo facetów przestało już wierzyć w te wyidealizowane hostorie kreowane przez fotografów i grafików 😉
Pozdrawiam
Ciekawie na temat kobiecego ciała – o konkretnie, na temat piersi – piszą w najnowszym numerze G’rls Room, polecam 🙂