#TeamOrks

.. czyli recenzja drugiej części Orła Białego Marcina Sergiusza Przybyłka

Recenzję pierwszego tomu mogliście przeczytać tutaj. Podczas wyjazdu w góry udało mi się zrealizować raptem część planów pisarsko-czytelniczych. Dlatego też ten wpis publikuję tak późno. Ale co począć…

Dla porządku przedstawię Wam ogólne założenie książki.

Orzeł Biały to post-apokaliptyczne science-fiction pokazujące wcale nie tak odległą przyszłość, w której Polska staje się jedynym krajem ludzi. Zewsząd szturmują ją zdziczałe zielone potwory, będące wynikiem mutacji lekarstwa na starość. W pierwszym tomie obserwujemy dwa światy – orki niemieckie oraz formację Orły Białe, która wypuszcza się na tereny Europy Zachodniej w celu wysadzenia pewnego kompleksu naukowego. To w dużym skrócie, więcej możecie przeczytać w mojej recenzji.

Drugi tom poświęcony jest wschodniej granicy Polski oraz orkom o prawdziwie rosyjskiej duszy.

Jaka piękna rzeź

 
Jest to kniga imponujących rozmiarów, ale nie ma w niej dłużyzn. Naszpikowana jest akcją jak pieczony bóbr jeżami (taki inside joke, jak przeczytacie, zrozumiecie ;-). Przybyłek potrafi zręcznie opisać nawet najbardziej skomplikowane starcie kilkunastu postaci w wozach pancernych i czołgach, szturmowanych przez zmutowane zwierzaki (w książce zwane różnie, ale mi do serca przypadły dinożarły) oraz ześwirowane orki-amazonki. Tak, taka scena ma miejsce i jest świetna. A to tylko jedna z niewielu.

Dzieje się wiele, ale poszczególne potyczki nie zlewają się ze sobą. Konstrukcja powieści jest przejrzysta i lepsza niż pierwszego tomu. Tylko, niestety, miejscami trochę za dużo tego dobrego.

A mam tu na myśli bohaterów powieści.

Podczas lektury poprzedniego tomu nieco pogubiłam się w składzie pierwszoplanowej formacji Orły Białe. Miałam wrażenie, jakbym zaczęła czytać kolejny tom z cyklu z pominięciem pierwszego – wszystko przez nagromadzenie wielu postaci w obrębie jednej formacji, przy czym każda z tych postaci miała imię, nazwisko i ksywę, używane naprzemiennie, oczywiście. Nieco pomocna okazała się lista umieszczona na początku książki. Niektóre osoby zapamiętałam, inni zginęli.

A w drugim tomie do postaci „starych” dołączyły nowe. Co wcale nie ułatwiło mi orientacji.

Nowi na pokładzie

 
Wprowadzenie każdej z nich zostało poprzedzone krótką historią i dzięki temu, a może przez to, najlepiej zapamiętałam właśnie owych newbów. A to Gollumkę, która żre tak szybko jak jeździ, a jej motocykl spala pewnie tyle samo, co ona, a to pilota Juniora, który został namaszczony (hehehe), a to wspaniałą i potworną Miktus. Żałuję, że nie mieliśmy okazji poznać lepiej najemników, ponieważ kolorowa hałastra zapowiadała się bardzo ciekawie. Istnieje szansa, że przyjrzymy się im bliżej w trzecim tomie.
Ze starych postaci utkwiły mi w pamięci Samul (bo poznaliśmy jego rodzinę), Zgud z Wiechucką, którzy wzięli ślub (w realu też!), szef wszystkich szefów, czyli Orłowski (który jest chyba alter ego Przybyłka, muszę się go o to przy okazji spytać), Malik (bo się buja w Orłowskim i jej rywalizacja z Gollumką jest nader smakowita, ale, niestety, mało rozwinięta) oraz Poniatowską ze względu na… dupę. I to wszystko. Reszta rozmywa się we mgle. Wiem, że są rewelacyjni, strasznie fajni, bardzo zgrani, wielce wyszkoleni, niesamowicie inteligentni. No ideały po prostu. I pewnie dlatego są najmniej ciekawi i zlewają się w jedną papkę.

Na szczęście pod koniec pierwszego tomu autor postanowił trochę szeregi Orłów przetrzebić. W drugim tomie skrycie marzyłam, że zrobi tak samo. Ale się zawiodłam, bo trup wprawdzie ściele się gęsto, ale orkowie celują zupełnie nie w te osoby. To znaczy, nie w te, które ja bym chętnie z książki wyrzuciła. Ale nie mogę Wam zdradzić, kto padnie, bo to byłby spoiler nie do wybaczenia.

Za mało świetnych shortów

 
Pamiętam, że wielu osobom sadystyczną przyjemność sprawiła lektura książki, w której barwne postacie co chwila w spektakularny sposób giną. I owszem, czytanie historii orka, który za parę stron żegnał się ze światem, było ciekawe. Moją ulubioną częścią Orła Białego były właśnie krótkie historie, istne perełki. Język, humor i pomysłowość autora (a często też czytelników, albowiem gros tych postaci została nadesłana w ramach castingu na postać) znalazły najlepsze odzwierciedlenie właśnie w tych krótkich formach. I, niestety, w drugim tomie owych perełek jest o wiele mniej.

Wciąż też orki pozostają najbardziej barwną grupą, która, mimo ogromnej ilości bohaterów, jest jakoś łatwiejsza do ogarnięcia. Tym razem, jak wspomniałam na wstępie, poznajemy orki rosyjskie, białoruskie i ukraińskie. I te to się dopiero lubią bawić!

A to ja z autorem podczas Comic Conu 🙂

Rosyjskie orki rządzą…

 
Rozdziały związane z orkami to był istny kalejdoskop rozmaitości! Przy nich orki z Uberlandu były nudne i ponure. Ehh, ta słowiańska dusza… najwidoczniej N-gen potrafi wydobyć z niej nowe pokłady fantazji. Krwiożerczej, miejscami strasznej i brutalnej, ale też zwariowanej. Orki zaszalały. Przybyłek też. Sceny z ich życia są świetne, opisy rozrywek będących parafrazą znanych teleturniei to znakomita lektura. W drugim tomie kibicuję #teamorks.

Jest jeden wyjątek.

… poza jednym, który i tak nie jest ruskim

 
Apokalipsa – bohater kojarzony z tym zawołaniem wraca i staje się główną postacią w rozdziałach poświęconych orkom. I nie miałabym wiele przeciwko, w końcu jakoś trzeba watki powiązać. Problem polega na tym, że Przybyłek chyba bardzo przyjaźni się ze Szmidtem, bo uczynił z jego postaci jakąś zieloną odmianę Supermena połączonego z Hulkiem, który zeżarł Spidermana. I porównanie do tego ostatniego bohatera sobie zapamiętajcie, bo wiąże się z nim moment w powieści, w którym zwątpiłam i powiedziałam: nie, dość. Mój mózg tego nie procesuje. Alt+Ctrl+Delete, idę spać.

Owszem wróciłam, ale od tej pory wątek orków, niestety przeważnie związany z byłym pisarzem, wiele dla mnie stracił.

Boleję nad tym, ponieważ wolałabym obserwować akcję oczami innych orków. Wprawdzie do pewnego momentu siedzieliśmy w głowie byłego szpiega Góretskiego, który był moim ulubionym orkiem. Poznawaliśmy też szalonego Rasputina oraz wielbicielkę zwierząt, Walerię. Ale Szmidt był zdecydowanie najważniejszy – to na nim skupiała się większość wątków. I nie drażniłoby mnie to tak, gdyby nie został on tak wynaturzony. Po prostu nie kupiłam recepty na zielonoskórego herosa.

Mam nadzieję, że w tomie trzecim Przybyłek wróci do narracji rozłożonej na wiele głosów.

Jak to więc jest z tym Orłem?

 
Jak zatem oceniam tę książkę? Myślę, że mogłaby być krótsza – o kilkanaście postaci ludzi, o kilkadziesiąt linii dialogów Orłów Białych, którzy dla mnie zlali się w jedno, oraz o przerośnięty wątek Szmidta. A owe fragmenty wymieniłabym na więcej rozdziałów związanych z formacją zwaną Licho (którą ubóstwiam) oraz na krótkie historie, jak w pierwszym tomie wprowadzające barwne postacie i uśmiercające je zawsze w nieco ironiczny sposób.

Wtedy książka ta dostałaby notę maksymalną, a tak daję jej 7/10. Co wcale nie jest złym wynikiem, gdyż, przy wszystkich wymienionych mankamentach Orzeł Biały 2 pozostaje znakomita lekturą.

7 komentarzy

  1. Recka bardzo fajna. Co do książki to jest w planach i w końcu się kiedyś zabiorę za ten tom 1 ale odrobinę odstrasza mnie jej grubość 🙁

  2. Asia, za dużo książek mam przez ciebie do przeczytania. 😉 Muszę w końcu wykreślać z niej poszczególne pozycje, a nie dodawać ciągle nowe. 😀

  3. Mam mieszane uczucia po lekturze recenzji. W sensie, wcale nie wiem, czy zachęciła mnie do przeczytania. Nie mówię, że recenzja zła, bo dobra jak zawsze. Raczej martwi mnie książka. Mam wrażenie, że mogła by mi wybuchnąć w twarz jak koktajl Mołotowa 😛

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *