Zastanawialiście się może, jak to jest, że trolle są niby takie ciężkie, powolne, a potrafią tak hyc! – znienacka – wyskoczyć na niespodziewanego podróżnika z powitalną maczugą? Trolle potrafią być jednocześnie trwade jak skała, którą według zupełnie zresztą nieprawdziwych i krzywdzących legend miałyby stawać się za dnia, oraz miękkie i zwinne jak… jak coś, o co wogóle byście trolla nie podejrzewali. Twarde i miękkie, zupełnie jak tai chi!
Tai chi, Tàijí quán, to starożytna chińska sztuka walki, a zarazem system doskonałych dla zdrowia ćwiczeń medytacyjnych. Wykorzystuje między innymi koncepcje yīn (miękkość, noc, kobiecość) i yáng (siła, dzień, męskość). Praktyka tai chi wspaniale wzmacnia trollowe kręgosłupy, wymęczone przenoszeniem cia….aaamaczug.
Jeżeli macie ochotę zobaczyć, na czym polega tai chi, znakomita okazja nadarzy się już niedługo, 30 kwietnia. Tego dnia Szkoła Taijiquan Mariusza Sroczyńskiego będzie obchodziła Światowy Dzień Tai Chi, o godzinie 10.00 w Łazienkach Królewskich, trening bezpłatny! No, chyba że przejdziecie po drodze przez niewłaściwy most 😛
Relacja: Spóźniłam się prawie godzinę, ale na szczęście nie miałam problemów ze znalezieniem grupy. Niedaleko bramy przy ulicy Podchorążych, na obszernej polanie widać było grupę wykonujących powolne ruchy osób. Ćwiczeń taiji nie da się pomylić z żadnymi innymi, ale równie łatwo, co je rozpoznać, da się je zaszufladkować do pojemnej kategorii „gimnastyki”. Cóż, nic bardziej mylnego. Zresztą, mówić o taiji jako o gimnastyce to tak jak mówić o jodze tylko w kontekście rozciągania (ot, takie bardziej skomplikowane szpagaty lub kocie grzbiety). W oddzielnym artykule opiszę, jak ja odbieram taiji i co dla mnie znaczy praktyka tej sztuki, a tymczasem…
Majówka zapowiadała się na wietrzną, deszczową i, niestety, raczej mało ruchliwą. W związku z tym widok ponad setki osób zebranych na polanie mile mnie zaskoczył. Można by pomyśleć, że jest wiele ciekawszych sposobów na rozpoczęcie długiego weekendu, niż dwugodzinny trening w parku z sugestywnie zwieszonymi nad głową deszczowymi chmurami. A jednak sporo osób (chyba więcej, niż w ciągu ostatnich kilku lat) postanowiło spędzić sobotni poranek z taiji. Wokół nas rosły wiekowe drzewa, a nieco dalej z boku odbywały się ćwiczenia Szwadronu Honorowego – okrzyki dowódcy uznaliśmy za doskonały pretekst do ćwiczenia koncentracji. Zresztą, otoczenie o wiele bardziej mi odpowiadało niż Pola Mokotowskie, na których ćwiczyliśmy do tej pory. Może dlatego, że Łazienki Królewskie mają ładniejsze mosty?
Odczucie chłodu szybko minęło, zwłaszcza kiedy w mniejszej grupie wykonałam parę razy pierwszą i drugą część formy. Ciało nie rozgrzało się jednak w sposób typowy dla szybkich, rozgrzewających ćwiczeń – aczkolwiek forma (czyli zestaw, układ technik bojowych) w pewnym stopniu może pełnić rolę „rozgrzewki” -bo nie spływało potem, nie przyspieszył mi też oddech. Jest to ten aspekt taiji, któremu poświęcę kiedyś więcej czasu, dość zaznaczyć, że w ciele zaczęła lepiej, bez przeszkód, krążyć energia. Pozostałe osoby w tym czasie ćwiczyły techniki odepchnięcia, nacisku i zawinięcia, oraz podziwiały pokazy wybranych technik walki bronią białą, których można nauczyć się w naszej szkole.
Dla mnie te spotkania, poza treningiem, są też doskonałą okazją do ujrzenia dawno niewidzianych twarzy. Ścieżek rozwoju w taiji jest wiele i moja oraz niektórych moich przyjaciół jakiś czas temu trochę się rozeszły (chociaż to zbyt definitywne słowo, lepsze będzie: zróżnicowały). Za każdym razem, kiedy biorę udział w większej imprezie związanej ze szkołą, uświadamiam sobie, jak bardzo wspólne hobby zbliża ludzi. Bez względu na wiek, wyznanie i przekonania polityczne, na sali (w tym przypadku – na polanie) zostajemy sprowadzeni do tego samego poziomu adeptów, którzy od lat starają się zgłębić tę niezwykłą sztukę walki.
Zapraszam za rok!