I nie świeci w słońcu! Tą radosną konstatacją rozpoczynam cykl wampiryczny. Co obejmuje? Najlepsze, co mają nam do zaoferowania media, wszystkie poza filmem, gdyż o tym powstało już mnóstwo elaboratów, poza tym nie jestem istotą specjalnie lubującą się w tym medium. Nie wiem, kto zniesie kolejny tekst o wyższości „Wywiadu z wampirem” i „Od zmierzchu do świtu” nad „Zmierzchem” czy „True Blood”?
Jako że jestem świeżo po lekturze siódmego tomu „Amerykańskiego wampira”, zacznę od komiksów. Tym samym częściowo odsłonię sekret kiczowatego tytułu artykulu: słodki wampir to Skinner Sweet, jeden z dwóch bohaterów cyklu. Drugim jest, w mojej skromnej opinii, najlepsza wampirzyca, z jaką się zetknęłam, czyli Pearl Jones. Jest fascynująca jak Klaudia z „Wywiadu…”, chociaż mniej przerażająca. Ale po kolei.
Autorem scenariusza jest genialny Scott Snyder, odpowiedzialny m.in za odświeżenie Batmana – Trybunał Sów, Rok Zero, to są pozycje, które na nowo ukazały oblicze Mrocznego Rycerza. Spotykamy w nich bardzo interesującego wroga, który tym razem nie ma szans trafić do Azylu Arkham.
Do scenariusza pierwszego tomu Amerykańskiego Wampira przyłożył też rękę sam Stephen King, któremu zależało na odnowieniu postaci wampira – a może na powrocie do korzeni? Według niego wampir powinien być „jak czarna amerykańska noc”. Łączyć w sobie pierwotną dzikość, bezwzględność i spryt. Nie jestem pewna, w jakim stopniu Skinnera wykreował Snyder, a w jakim King, faktem jest, że wyszło tym panom coś bardzo dobrego. Zabójczo dobrego :-D.
Rafael Albuquerque z kolei jest odpowiedzialny za warstwę graficzną. Bardzo lubię jego szybką kreskę i zróżnicowany styl. Historie Pearl i Skinnera często opowiadane są w odrębnych zeszytach – i Albuquerque niesamowicie potrafi oddać różnice w klimacie. Widać to zwłaszcza w pierwszym tomie serii, w którym poznajemy Pearl jako początkującą aktorkę lat 20-tych. Plansze są kontrastowe, ale miękkie i pełne romantyzmu, przeważa w nich czerń i biel, z kolei wątek Skinnera zilustrowany jest przy użyciu techniki zbliżonej do szkicu – pełne przemocy sceny nie mogły być narysowane lepiej.
Aha, w skali od 1 do 10 artykuł będzie spoilerem poziomu 4. Czyli nie zdradzę żadnego z głównych zakończeń poszczególnych tomów, w ogóle prześliznę się po fabule, ale za to skupię na parze wampirów i ich relacjach, które przez 7 tomów ciekawie się rozwijają. A relacje owe zahaczają o niektóre wydarzenia, więc co nieco się dowiecie.
„Amerykański wampir” nie koncentruje się na współczesności. Skinner zaczął zagryzać ludzi jeszcze w XIX wieku, w pięknych okolicznościach dzikiej amerykańskiej przyrody. Nie mogło go zabraknąć w bitwach między Północą i Południem, ale oczywiście bawi się tam po swojemu, za nim mając politykę ludzi.
To, co mi się najbardziej w Skinnerze podoba, to że jest trochę jak Lobo. Nie płacze nad sobą. Nie ma rozterek moralnych. Nie czyni dobra z powodu takiego, że wypada. Skinnerowi wszystko wolno, a najbardziej chce mu się żyć. I gryźć. Świat wokół się zmienia, ludzie noszą inne ubrania, jeżdżą szybszymi samochodami, zabijają się inną bronią – a Skinner jaki był, taki pozostał. Dziki i nieprzewidywalny jak „czarna amerykańska noc”.
Pearl to co innego. Została inicjowana w latach 20-tych XX wieku, przez Skinnera zresztą. Bodaj jego jedyne świadome [wampirze] dziecko. Pearl ma ludzkiego męża. Pearl chce pomagać ludziom i wampirom, działa też aktywnie na rzecz Vessel of the Morning Star (w skrócie VMS, w polskim przekładzie Wasal Gwiazdy Zarannej), czyli organizacji walczącej z hegemonią starych wampirzych rodów. Tych z Europy i Azji.
Pearl jest zupełnie inna od Skinnera, co nieraz mocno go wkurza – i co jednocześnie bardzo go w niej pociąga. Skinner nie przepuści żadnej okazji, by wydobyć z Pearl bestię, nawet jeśli miałoby to się skończyć pojedynkiem między nimi. Jego dzika, nieokiełznana natura w zderzeniu z przepojoną romantycznymi zasadami naturą Pearl to prawdziwy popis kunsztu rysowniczego. Z kadrów aż bije magnetyzm. Przez wszystkie siedem zeszytów w rozmowie między nimi nie pada ani jedno ciepłe słowo – ale wierzcie mi, powietrze między nimi aż iskrzy.
Te dwie postacie czasami schodzą na dalszy plan. W historiach, które klimatem ocierają się o Hellboya poznajemy inne, równie ciekawe, postacie, np. agentów Hobbes i Book z VMS. Podoba mi się to zagranie, bo lubię, kiedy świat toczy się dalej bez głównych bohaterów. Kiedy innym, obdarzonym słabszymi mocami – albo w ogóle „zwykłym” – ludziom też coś się udaje. Pearl może sobie udawać ludzką kobietę i przykładną żonę, ale dlaczego cały świat ma czekać, aż wyjdzie z ukrycia?
Podsumowując – polecam serię ze względu na… wszystko. Tak, nie żartuję. Kreska, fabuła, postacie, klimat, kolory – wszystko jest takie, jakie powinno być.
Bardzo wampirze. Bez lukru.
__________________________________________
W najbliższym czasie opiszę Wam jeszcze dwa inne komiksy – „Jestem legendą” Steve’a Nilesa oraz „Drapieżcy” duetu Dufaux – Marini. Nie są to oczywiście wszystkie komiksy traktujące o wampirach. Wątek ten przewijał się zarówno u Dylana Doga, jak i w Sandmanie czy Hellboyu. Chciałam jednak zwrócić Waszą uwagę na te pozycje, które skupione są głównie na krwiopijcach. I które uważam za wyjątkowe.
No właśnie, jeszcze jedno – skąd się wzięli w tytule kosmici? Jest to nawiązanie do jednej z najbardziej hardcore’owych książek science-fiction, z jakimi ostatnio się zetknęłam, czyli do „Ślepowidzenia” i „Echopraksji” autorstwa Petera Wattsa. Kanadyjski pisarz wziął na warsztat całą masę niesamowitych wątków, w tym – genezę wampirów.
I wysłał je w kosmos. W celu zbadania artefaktu obcej cywilizacji.
A wszystko to zanurzone w smakowitym sosie złożonym z chorób psychicznych dalekiej przyszłości, dzikich społecznych eksperymentów, wojen sekt religijnych i wampirów jako służących ludzi. Za dużo tego jak na jeden artykuł, podejrzewam, że Skinner nie zniósłby obecności Sarastiego.
Bądźcie cierpliwi!
___________
Zachęcam do odwiedzenia strony Rafaela Albuquerque – znajdziecie tam mnóstwo grafik związanych z Amerykańskim Wampirem. http://rafaelalbuquerque.com/
W Polsce „Amerykańskiego Wampira” wydaje Egmont.