To, wbrew pozorom, nie będzie tekst o życiu z drugą osobą, o trudach i miłych chwilach w związku. Chociaż pewnie to, o czym zamierzam napisać, na relacje z mężem, narzeczonym, czy dziewczyną ma przełożenie…
Dziś o partnerach w sporcie. A dokładnie – w sztukach walki. Konkretnie w tai chi, chociaż bazować będę na swoich i cudzych doświadczeniach z różnych dziedzin.
Lepsi i gorsi
Niestety, ludzie nie są równi. Ludzie nie są słabsi czy silniejsi. To znaczy, jasne, że gość biorący na klatę tyle, co ja ważę razy dwa, pokona mnie w konkursie na noszenie worków z cementem. Ale nie o to chodzi. Nie o ustawianie ludzi według ich fizycznych właściwości. Czy to dotyczących wzrostu, czy wagi, czy wieku, czy płci. Każdy ma nam coś do zaoferowania, wystarczy tylko być otwartym na naukę. I samemu być chętnym do udzielania lekcji.
Spotykałam osoby zaawansowane, które traktowały ćwiczenia jako sposób na autoprezentację, dodatkowo w maniakalny sposób poprawiający każdy mój najdrobniejszy ruch. Oraz ludzi tak skoncentrowanych na sobie, że nie zauważali, jak zasypiałam podczas ćwiczeń. Albo tak przekonanych o własnej nieudolności (zapewne były tuż po ćwiczeniach z „maniakami”), że nie chciały mi nic dać od siebie. A trening w parach jest jak rozmowa. To nieustanna wymiana doświadczeń, spostrzeżeń. Można rozmawiać ze specjalistą w danej dziedzinie i zaskoczyć go celną uwagą. O ile tylko zechce nas wysłuchać.
Szacunek i cierpliwość
Wobec innych, ale też wobec siebie. Wiele widziałam osób chorobliwie ambitnych, które okupowały wytrwanie w danym ćwiczeniu złym samopoczuciem. Albo głupio kontuzjowane tylko dlatego, że ambitnie starali się jak najszybciej osiągnąć cel. Dziś powiedziałabym, że jest w tego typu postępowaniu za dużo yang, które prze do przodu bez względu na okoliczności – kiedyś jednak patrzyłam na takie osoby i czułam wewnętrzny dysonans. Z jednej strony zazdrościłam im wytrwałości, ale z drugiej czułam litość z powodu tego, że padali pod naporem własnych słabości. Należy zatem mieć szacunek do siebie tak samo jak do bliskiej osoby, której nie chcemy zamęczać. Kiedy widzimy, że coś czyni ją nieszczęśliwą, naturalnym odruchem – wypływającym z dobroci serca – jest ulżenie jej. Zostaw to, zrobisz kiedy indziej – albo ja zrobię to za ciebie. Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj.
I sobie też tak powinniśmy od czasu do czasu powiedzieć – poczywaj.
Nie chodzi mi o to, że nie należy być wobec siebie wymagającym. Ale często jesteśmy swymi najsurowszymi sędziami i bezwzględnymi katami. Gdyby potraktować swoje ciało z wdzięcznością za to, jakie jest, pojawi się też chęć dbania o to ciało, np. nieprzemęczania go. To naturalny cud inżynierii, który ma swoje ograniczenia. Szanujmy go, bo drugiego nie dostaniemy.
Ale szanujmy też innych. To jest tak oczywiste, że nie wiem, czy jest sens rozwijać tę kwestię. Starczy powiedzieć, że niechęć i pogardę w zwarciu po prostu czuć. I że jest to postawa całkowicie niesportowa i niehonorowa. Z takimi osobami po prostu nie chce się ćwiczyć.
Czym są konwenanse w sztukach walki?
Zajęcia tego typu wyrywają nas ze zwyczajowego kontekstu. To, czym się zajmujemy, jaka jest nasza pozycja w społeczeństwie, czy w ogóle wpasowujemy się w jakąkolwiek rolę, nasza sytuacja finansowa, rodzinna… to wszystko nie ma znaczenia. Wchodzimy na salę równi.
To, co zawsze doceniałam w tai chi, a zwłaszcza w szkole, do której uczęszczam (Tai Chi Studio) to różnorodność osób, które poznałam na treningach i z którymi w normalnych okolicznościach pewnie bym się nawet nie zaprzyjaźniła. Bo albo mówiłabym do nich per „pani”/”pan”, co natychmiast stworzyłoby dystans, albo ze względu na zawód osadziłabym ich w stereotypowej roli.
Powinniśmy o tym pamiętać. Nie powinno być sztucznego dystansu podczas treningów. Konwenanse odwieszamy w szatni na kołek i zostawiamy.
Dotyk… to jest trudne.
Niby żyjemy w mieście, w sporym państwie. Na co dzień przemieszczamy się komunikacją miejską, w której panuje ścisk, a nawet jeśli jedziemy własnym samochodem, to i tak w jakiejś windzie czy nawet kolejce po zakupy tłum nas dopadnie. Podobno w Polsce tzw. strefa osobista nie jest tak duża, jak w krajach skandynawskich. Jesteśmy z natury bardziej wylewni, żywiołowo dyskutujemy. Często całujemy przyjaciół w policzek. Podajemy sobie ręce.
Wciąż jednak kwestia dotyku podczas ćwiczeń to dla sporej ilości ludzi duży problem. Nic w tym dziwnego – jest to dotyk innego rodzaju, pozbawiony konwenansów. W podtekście zawsze jest walka, konfrontacja. Jesteśmy blisko siebie – bardzo blisko. Ponadto ćwiczenia typu „pchające dłonie” czy „centrowanie” zasadzają się na ciągłym dotyku. Dłonie i przedramiona nieustannie przesuwają się po dłoniach partnera (celowo nie piszę: przeciwnika), po jego przedramionach, czasami ramionach. Dotykamy się opuszkami palców, które przecież są bardzo wrażliwe.
I mimo że to dłonie są często naszym „wzrokiem”, i że nimi lubimy „badać” nowe rzeczy, poznawać świat – kontakt z drugą osobą w trakcie treningu sztuk walki jest inny. Mam wrażenie, że też bardziej krępujący, niż kontakt fizyczny w trakcie tańca. Może dlatego, że taniec z jednej strony jest bezpośrednim komunikatem- wiemy, że to po prostu flirt. Z drugiej strony, jest całkowicie skonwencjonalizowany. Znamy układ, kroki, ruchy. Nawet jeśli bawimy się układem, nie ma miejsca na zaskoczenie. Rządzi nami rytm.
Myślę, że jeśli ktoś ma problem z zaakceptowaniem obcej osoby tak blisko siebie, w swojej strefie osobistej, nie powinien od razu się do tego zmuszać. Powinien najpierw ćwiczyć ze znajomymi i zaufanymi osobami. Osobom otwartym, jak ja, może być ciężko to zrozumieć, ale akceptowanie ograniczeń partnera to też część treningu. Po jakimś czasie większości osób przechodzi skrępowanie – pomaga im w tym koncentracja na samej istocie ćwiczenia. Nigdy jednak nie możemy całkowicie odciąć się od partnera.
Szukamy ideału…
W takim razie jaki powinien być idealny partner? Uwagi, które opisałam powyżej, zapewne nie wyczerpują tematu. Możliwe też, że w paru kwestiach się mylę – cóż, w końcu jestem w trakcie nauki, daleko mi do ideału. Ale czy da się wyciągnąć z tego tekstu spójny obraz?
Zapytany o definicję idealnego partnera Jarek napisał mi tak: „Idealny partner to dla mnie ten, z którym aktualnie ćwiczę. Wszystko więcej jest już masłem maślanym”. Czyli Jarek stosuje wszystkie powyższe podpunkty. Nie wartościuje ludzi podług ich zaawansowania. Każdego traktuje z takim samym szacunkiem i cierpliwością. Tak samo dobrze ćwiczy mu się z osobą starszą i młodszą, dyrektorem wielkiej firmy i zwykłym pracownikiem.
_________________________________________
Uwaga, artykuł sponsorowany: z Patą ćwiczy się najlepiej :-D.
Zdjęcia dzięki uprzejmości: Marty Pociejewskiej i Jana Walczewskiego