Dziś biorę na warsztat dwie pozycje komiksowe traktujące o wampirach jako istotach opanowujących nasz świat – Drapieżcy według scenariusza Jeana Dufauxa z rysunkami Enrico Mariniego, oraz Jestem legendą Steve’a Nilesa i Elmana Browna. Sporo je różni, ale w jednym są zgodne – dziewczęta i chłopcy, z wampirami nie mamy najmniejszych szans. Przykro mi.
Drapieżcy od strony graficznej prezentują się wspaniale. Marini lubuje się w planszach z kolorami wiodącymi, w których jednolita, monotonna szata graficzna stanowi tło dla jednego mocnego akcentu. Włoski rysownik umiejętnie prowadzi wzrok widza tam, gdzie chce. W porównaniu do Skorpiona, który jest barokowy, „Drapieżcy” są stonowani, ale też bardziej eleganccy. Jedyne, co mi przeszkadza, to gabaryty kobiet. Nie mam problemu ze starymi wersjami Lary Croft, której miski ledwo utrzymywały w miejscu obfity biust – taka jej uroda – ale lubię pewne urozmaicenie. A u Mariniego wszystkie kobiety wyglądają tak samo. Różnią się twarzami, ale nie ma niskich, szczupłych, o chłopięcej urodzie. Jest jedna przy kości.
Z drugiej strony, i tak Marini przynajmniej różnicuje ich twarze. Mistrz rysunku erotycznego, czyli Milo Manara (jak się podobnie panowie nazywają, prawda?) tworzy swe bohaterki na zasadzie postaci z mangi – oczy te same, noski wszystkie tak samo malutkie, usta w kształcie serca, figura zawsze ta sama, tylko włosy i kolor skóry inne. Serio, gdyby zamienić je ubraniami i przefarbować, można by mieć problem z odróżnieniem. Co nie zmienia faktu, że są niesamowicie ekspresyjne. Przy okazji, zwróćcie podczas swych zagranicznych wojaży na cudo, które wydał kiedyś Manara – Sensualitars wydawnictwa La Perla. Zawiera interpretacje klasyków malarstwa, z akcentem położonym na relacje między mistrzem a jego muzą… Nieliczne dostępne w sieci grafiki przedstawiają album jako coś naprawdę wyjątkowego, i niestety – praktycznie niedostępnego.
Ale dość o Manarze, wróćmy do wampirów. Drapieżcy nie zagłębiają się w genezę wampiryzmu. Akcja toczy się w umownej teraźniejszości, które w połowie cyklu zmienia się w ponurą alternatywę. Umiejętności wampirów, ich słabości i mocne strony, nie są szerzej omawiane – wiadomo po prostu, że są we wszystkim lepsi od ludzi. Z „Amerykanskim wampirem” Drapieżcy mają jeden wątek wspólny – założenie, że cywilizacja doprowadza wampiry do degradacji. Jeśli zrezygnują one ze swej zwierzęcości, jeśli z potworów przeistoczą się w polityków (ok, to żadna zmiana ;-), niechybnie osłabną. Ich kultura jest i zawsze powinna być inna od ludzkiej – oparta na odwiecznej zależności suwerena i wasala, a raczej drapieżnika i ofiary. Przejęcie ludzkich wzorców i stylu życia nie może skończyć się dobrze…
Próżno doszukiwać się w opowieści współczucia wobec ludzi, moralnych rozterek rodem z „Wywiadu z wampirem”. Nic z tych rzeczy. Wampiry zarzynają wszystkich wkoło, a jeśli wcześniej zechcą bzyknąć, to i z tym nie mają problemu. Ludzie nie mają szans w walce z nimi, nie potrafią im się tez oprzeć. Wampiry – zwłaszcza te „pierwotne” – Mariniego i Dufauxa to w pewnym sensie powrót do Drakuli Stokera. Z tym że tutaj nie ma mowy o tym, by ludzie wygrali. Happy end zarezerwowany jest dla konkretnej grupy wampirów.
Jeśli chodzi o bohaterów, to mamy dwie grupy – wampirze rodzeństwo Drago i Camillę Molinów, oraz policjantów Vicky Lenore i Benito Spiaggi. Szczególnie ciekawie jest obserwować naiwnie zakochanego Benito i Vicky, która delikatnie acz stanowczo odrzuca amory partnera.
I skoro już mowa o fabule, to mam z nią problem, ponieważ tak jak dwa pierwsze tomy to elegancki horror połączony z powieścią detektywistyczną, to dwa ostatnie nabierają takiego rozmachu… że aż się wszystko sypie. Dosłownie. Powieść przekształca się w science-fiction z klimatem post-apokalipsy. Po co, na co? Było tak pięknie, mrocznie, słodko-gorzko i podniecająco, aż tu nagle zwrot w stronę zupełnie innej poetyki. W efekcie całość oceniam niżej niż poszczególne tomy, zwłaszcza dwa pierwsze.
Rozmywają się też postacie. Drago i Camilla na początku zachowują się, jakby faktycznie ich poczynaniami rządziła jakaś reguła. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to po prostu para potłuczonych erotomanów, którzy nie do końca wiedzą, czego chcą, ale na pewno chcą tego często i to z piękną panią porucznik. Którą sobie nawzajem zabierają, czemu towarzyszą urocze sceny zazdrości. Ale nie ma w tym dawnej iskry. Nie przekonuje mnie też kolejny bohater, który z mało jasnych dla mnie powodów postanawia dołączyć do rodzeństwa, a raczej do Vicky… a co ze Spiaggiem, ja się pytam?
Powieść, której akcja toczy się w jednym mieście, może pozostać tak samo dobra, jeśli zawrze się w granicach tego miasta i jego mieszkańców, nie musimy od razu ratować… a raczej, pogrążać całego świata.
Komiks Jestem legendą powstał na podstawie powieści Richarda Mathesona, która jest klasykiem z 1954 roku. Ów horror spopularyzował wątek apokalipsy zombie – jak widać, to dość stara koncepcja. Zapewne najlepiej kojarzycie tytuł z obrazem filmowym z 2007 z Willem Smithem. Film łączy z komiksem to samo założenie – w dużym uproszczeniu mogę ując to tak: samotny bohater próbuje przetrwać w post-apokaliptycznym, w którym zamiast zombie mamy krwiopijców. I to by było na tyle jeśli chodzi o podobieństwa, bo bohater, jego położenie, a nawet natura wampirów są już zupełnie inne. Zakończenie jest w ogóle drastycznie inne. Robert Neville w filmie to bohater i komandos, który robi ze swojego domu twierdzę oraz opanował wszystkie sposoby na eksterminację przygłupich wampirów. Natomiast komiksowy Robert to człowiek na skraju szaleństwa, ledwo dający radę wytrzymać w warunkach nieustannego strachu i napięcia.
Wampiry też są inne. Co noc Neville’a nawiedzają sąsiedzi, a nie anonimowe potwory. Próbując skłonić Neville’a do opuszczenia domu, wykazują się wręcz zwierzęcym sprytem. Zachowują się jak ludzie odurzeni, ale nie jak bezmózgie bestie z filmu. Obowiązują ich też wszystkie klasyczne wampirze ograniczenia – za dnia zapadają w letarg, unikają jak ognia symboli religijnych i czosnku. Dlaczego tak uwzięli się na biednego Neville’a? Gdzie podziali się inni ludzie? Odpowiedzi na te pytania nie są aż tak istotne. Komiks nie jest zbudowany na sensacji.
To przede wszystkim przypowieść o mężczyźnie nie dającym sobie rady z własną samotnością, z widmami przeszłości nawiedzającymi go we snach i na jawie. Który codziennie na nowo definiuje słowa „człowiek”, „odmieniec”, „drapieżnik”. Okazuje się, że są takie sytuacje, gdy potwór może zamienić się miejscami z ofiarą.
Kreska jest bardzo ekspresyjna, szczegółowe, obszerne plansze są albo podzielona na kadry, albo tworzą jednostronicową ilustrację do sporego tekstu. A tekstu tutaj nie brakuje, co wcale nie jest wadą, gdyż jest to tekst najwyższej klasy. Zabieg ten powoduje, że nabiera on większej wagi, odbiera się go zupełnie inaczej niż klasyczny opis: „Nowy York, pięć dni wcześniej”. Inaczej koresponduje z ilustracjami – jest to doświadczenie nieporównywalne z żadnym innym medium. Od strony graficznej „Jestem legendą” to unikat.
Ale jeśli szukacie komiksu w stylu filmu, czeka Was zawód. Komiks nie jest ani ładny, ani „fajny”. Neville nie ma wypasionej spluwy, sam w ogóle nie wygląda dobrze – to wrak, twardy, wręcz maniakalnie niezłomny, mało sympatyczny. Tak, pojawia się pies, ale jego rola jest znikoma. I w pewnym momencie na scenę wchodzi kobieta, ale ta scena też Wam się nie spodoba. A jednak… jest to jeden z tych komiksów, które polecam osobom szukającym w komiksie ambitnej strawy.
__________________________
Tak dwa różne komiksy w jednym wpisie, prawda? Są jednak takie chwile, gdy mam ochotę na coś szybkiego i soczystego, a czasami wolę jak mnie coś przeżuje i wypluje w nieco zmienionej postaci. Nie zawsze lubię chodzić wyprostowana 😉
Ale to jeszcze nie koniec. Komiksy to tylko jedno medium, które ma coś ciekawego do powiedzenia na temat wampirów. W planach mam kilka kultowych gier i książek, więc… do zobaczenia wkrótce.
Bardzo lubię Hellsinga, zarówno mangę jak i dwie wersje OVA (zwykłą i Ultimate). Dlatego jeśli nie miałaś okazji, to polecam.
Niezły jest również Vampire Hunter D.
Swoją drogą można by się pokusić o listę najlepszych filmów o/z wampirami.
Hellsinga znam z widzenia, że tak powiem. Nie znam komiksów. A Vampire Hunter D wyborny, zgadzam się.
Pomysł z lista fajny, może zrobisz u siebie ranking? Chętnie oddam głos 🙂
Ciężko z czasem :/ ale mogę dopisać do listy przyszłych publikacji. Podejrzewam jednak, że ciekawiej byłoby rozesłać zapytania i zrobić coś na wzór http://gracz.org/najlepsze-gry-wedlug-blogerow/
Świetny pomysł 🙂