Katalizator – dziwne losy rodziny Ersów

Czyli recenzja książki Jamesa Lucerno

Wydawnictwo Uroboros niedługo wypuści książkę zawierającą dzieje Phasmy, na którą czekam z niecierpliwością. Żeby jednak utrzymać kontakt z gwiezdno wojenną literaturą, postanowiłam do czasu premiery Phasmy nadrobić kilka pozycji. Niedawno zakończyłam „Utracone Gwiazdy”, a wcześniej z pewną ostrożnością sięgnęłam po „Katalizator”, czyli historię rodziców Jyn Erso i kulisy konstrukcji Gwiazdy Śmierci.

Dlaczego podeszłam do „Katalizatora” z nieufnością? Otóż, obawiam się książek ściśle związanych z filmem. Bez względu na to, czy są prequelem czy też kontynuacją kinowego obrazu, stanowią pułapkę dla autora. Z jednej strony bowiem musi on trzymać się założeń filmu, charakterów postaci, pociągnąć wątki spajające te różne obrazy w jedną całość, nie może zatem za bardzo zaszaleć przy konstruowaniu fabuły. Ale z drugiej strony, pisarz może (i nawet powinien, jeśli nie chce, by jego dzieło przypominało skrypt do filmu) korzystać ze wszystkich dobrodziejstw medium, jakim jest literatura. To, co film zbył machnięciem ręki i skrócił, książka rozwija. Największa różnica dotyczy kreowania postaci, zwłaszcza jeśli pisarz postanowi zostać narratorem wszystkowiedzącym, który zna myśli bohaterów.

Tak było w przypadku „Katalizatora”. Obserwujemy wydarzenia z punktu widzenia kilku postaci: Lyry Erso, jej męża Galena, Orsona Krennica oraz przemytnika Hasa Obitta. Co ciekawe, mała Jyn, którą poznajemy w momencie jej narodzin i obserwujemy oczami rodziców, jak dorasta, jest postacią drugoplanową. Dopiero pod koniec pojawia się krótka wzmianka o tym, jakie są jej myśli na temat kolejnej przeprowadzki – tym razem na planetę, na której zaczyna się Łotr 1.

Książka Lucerno zaczyna się zatem narodzinami dziecka i ukazuje jednocześnie powolne narodziny jednej z najbardziej rozpoznawalnych stacji w historii science-fiction – Gwiazdy Śmierci.

Nie po raz pierwszy wśród książek nowego kanonu następuje odejście od najbardziej znanych nazwisk na rzecz postaci drugoplanowych. Owszem, w Łotrze 1 Jyn Erso oraz Orson Kennic są jednymi z najważniejszych bohaterów, ale sam Łotr uważany jest za film drugorzędny w stosunku do całej reszty. Porusza jednak wątki, dla których w filmach głównego nurtu nie było miejsca. To samo ma miejsce w książce.

Żadna inna pozycja z uniwersum Gwiezdnych Wojen nie ukazuje polityki Imperium w tak błyskotliwy i przemyślany sposób, jak Katalizator. Mamy Orsona Krennica, który jest wybitnym naukowcem, ale przede wszystkim to karierowicz i osoba niezwykle ambitna. Jego marzeniem jest zostanie komandorem dowódcą Gwiazdy Śmierci. Aby to osiągnąć, gotów jest poświęcić wiele i wielu. Uważa, że tym, co przekona Palpatine’a do powierzenia mu tego zaszczytnego stanowiska, będzie ściągnięcie Galena Erso do prac nad stacją. Niestety dla Krennica, Galen jest idealistą-geniuszem. To połączenie fatalne dla każdego wyznawcy korporacyjnego sloganu „praca ponad wszystko”, albowiem Galen za nic w świecie nie zgodzi się, by wyniki jego badań posłużyły do budowy broni. Jest też zbyt uparty, by dać się omamić wizjami zysku oraz za inteligentny, by dać się oszukać. Krennic buduje zatem skomplikowaną sieć powiązań, prowokuje wydarzenia na kilku różnych planetach, angażuje w różne dziwne inwestycje żonę i przyjaciół Galena, w końcu nie zawaha się nawet, by pozbyć się niewygodnych osób – wszystko po to, by za pomocą geniuszu Galena wykraść kryształom kyber sekret niezmierzonego potencjału.

Gwiazda Śmierci jest bowiem tworem o potwornym głodzie – pożera wielkie ilości materiałów, siły roboczej (którą Krennic próbuje zastąpić insektoidalnymi Geonosianami, z czym wiąże się osobny wątek), pieniędzy i… czasu. Krennic zdaje sobie sprawę, że jeśli źle poprowadzi projekt jej budowy, dowodzenie nad stacją może dostać ktoś inny, a na horyzoncie czai się już wielki moff Tarkin.

Kombinuje zatem jak może. Angażuje przemytnika Hasa Obitta, z którym kiedyś pracował w tej samej jednostce wojskowej. Has najpierw wykonuje z pozoru proste misje transportowe, ale szybko okazuje się, że bierze udział w czymś o wiele poważniejszym. Łatwych i dużych pieniędzy nigdy nie dostaje się za nic, co gorsza, można przy okazji zostać świadkiem wydarzeń, których wolałoby się nigdy nie widzieć. Has nie ma łatwego życia i wije się jak piskorz, próbując uniknąć ryzykownych interesów, ale Krennic podchodzi go z różnych stron i bardzo umiejętnie włącza w podejrzane akcje.

Jedna z intryg Krennica obejmuje nawet samego Tarkina, który poniewczasie orientuje się, na jak sprytnego przeciwnika trafił. Tak, Orson jest zdecydowanie jednym z najciekawszych czarnych charakterów, z jakimi miałam do czynienia.

Inny wątek poświęcony jest Lyrze Erso i jej podejrzeniom odnośnie do Krennica. Kobieta nie jest głupia, ale Krennic to mistrz manipulacji, więc same jej przeczucia nie wystarczą, by przekonać Galena, że powinien uciekać od Orsona gdzie pieprz rośnie. Bardzo podoba mi się, jak w Lyrze walczą sprzeczne emocje, cieszy się bowiem z tego, że jej mąż został doceniony i pracuje nad wielkim imperialnym projektem, ale coraz częściej dochodzą do niej niepokojące pogłoski na temat polityki Palpatine’a.

Co istotne – w książce naprawdę nie ma żadnego Jedi. Wątek mocy przewija się w rozdziałach poświęconych Lyry, która czasami czuję Moc i bliska jest jej filozofia Jedi. Dlatego też niektóre poczynania Imperium wzbudzają w niej niechęć prawie tak samo silną, jak postać Krennika. Zresztą, słowne potyczki tej dwójki należą do najciekawszych dialogów w książce.

Interesujące bywają rozdziały ukazujące sposób myślenia Galena. Tutaj zdarzają się jednak Lucerno potknięcia. Galen to stereotypowy geniusz, który jest trochę autystyczny i bywa wręcz upośledzony w sytuacjach, które zwykłym ludziom nie kojarzą się z większym wyzwaniem. Jego postać jest za mało wiarygodna i w sumie dość płytka. Ma przebłyski myśli o rodzinie czy jego miejscu na świecie, ale najciekawiej wypadają jego przemyślenia na temat natury kyberów.

W „Katalizatorze” praktycznie nie ma akcji oraz walki, a mimo to książkę czyta się z zapartym tchem. To jest zupełnie inny rodzaj literatury niż „Nowy świt” (moja recenzja tutaj). Pod względem tempa i wielowarstwowej fabuły bliżej tej książce do innego dzieła Jamesa Luceno – a mianowicie, do bardzo dobrego Tarkina (moja recenzja tutaj). Jednak w przeciwieństwie do tego ostatniego, „Katalizator” może przeczytać osoba nowa w tym uniwersum. Jest znakomitym wprowadzeniem do filmu Łotra 1 (ponownie – możecie przeczytać o moich wrażeniach z seansu tutaj). Dzięki niemu zarówno motywacje jak i charakter postaci są o wiele łatwiejsze do przyjęcia – o ile ktoś miał z tym problem podczas seansu.

4 komentarze

  1. Czekam na Twoje wrażenia z „Hana Solo”, który wychodzi w maju. Ciekawe czy spodoba nam się w ten sam sposób 😀

  2. Ja już też nie mogę się doczekać tej książki. Oczywiście Hana Solo także!

  3. Wróciłbym do książek z uniwersum SW. Kiedyś przeczytałem z dwie lub i trzy i dobrze je wspominam.

Skomentuj Lejraz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *